Nie jestem z Płocka, od razu mówię. Składajcie pytania do Pat, to jej wina xd
Przepraszam że tak długo nic nie było, ale przyczyna niezależna ode mnie. Aha, i jeszcze jedno- dziś nowy rozdział. Jeśli będzie mniej niż 20 wejść to blog zostanie tymczasowo zawieszony. Przykro mi.
-Aly możemy po...? - zaczął Duff.
-O Stevie - odwróciłam głowę w stronę perkusisty. -Dobrze że jesteś, pomożesz mi obudzić gołąbeczki?
-Spoko, tylko jak Rudy się na mnie rzuci, to masz bronić mej zajebistej osoby, jasne? - popatrzył na mnie poważnie. O matko, Adler z poważną miną, komedia.
-Dobrze Adlerku, dobrze...- podeszłam do szafek w kuchni i wyjęłam kilka patelni. - Trzymaj.
-Alice, chyba Ci się popierdoliło. Mamy ich budzić, a nie gotować. -popatrzyłam na niego z miną 'czy ty człowieku dalej nic nie rozumiesz?' - Aaaa, czaję! Podaj mi tą drewnianą łyżkę. I durszlak.
-Po chuja pana Ci durszlak?
-To będzie mój hełm, gdyby Wiewiórka się na mnie rzuciła. - uśmiechnął się tak szeroko, że jego kąciki ust były przy uszach. Jak on to robi?
Skierowaliśmy się w stronę pokoju Pat.
-Gotowy? - skinął głową. -Ok, to na trzy; raz...dwa...
-Czekaj. Hełm mi się popsuł.
<facepalm>
-Jak Ci się popsuł?
-No dziurki są w nim.
<mega facepalm>
-Steven, w KAŻDYM durszlaku są takie otworki.
-No to wszystkie do reklamacji, proste. -Boże, żyję wśród debili. - Dobra, jeszcze raz!
-Raz...Dwa...
-Ej czeka.... - tym razem Duff.
-Kurwa, czego znowu ?! - warknęłam. No już ludzi nie można normalnie obudzić.
-Eee...No w sumie nic. Sorrki.
japierdolęjapierdolęjapierdolęjapierdolęjapierdolęjapierdolęjapierdolęjapierdolęjapierdolęjapierdolę.
-Zajebię wam. Dobra, Steven, dajesz.
Zaczęliśmy tłuc w garnki i patelnie niemiłosiernie, więc w drzwiach szybko pojawił się Axl.
Z Pat na rękach.
-Pojebało was do reszty?! Człowiek się kulturalnie chce wyspać z dziewczyną, to przyjdą grać na garach. - skrzeczał Rudy.
-Mm, cicho...Axl..łóżko, już.. -mruczała Pat.
-Dobra, dobra. Do salonu musimy coś obgadać. - wskazałam palcem na kanapę.
-Pierdolę, nie idę. - rzuciła
-Żelki wyszły.
-Nie dam się drugi raz na to nabrać.
-Ale Danielsa też nie ma.
-Ehe ehe, jasne. W szafce nocnej jest jeszcze kilka butelek.
Fuck, jak ją postawić na nogi? Wymieniłam spojrzenia z Axlem i Stevenem. - Wanna.
Popcorn czmychnął do łazienki i nalał zimnej wody do wanny. Rudy zaniółs Pat do łazienki, po czym wjebał ją do wanny z lodowatą wodą.
-KURWA ZAJEBIĘ. ALICE SUKO CZEKA CIĘ ŚMIERĆ DŁUGA I BOLESNA. -wrzeszczała Pat.
-Dobra, też cię kocham. Do salonu marsz. - podałam jej ręcznik. - Wszyscy są? - rozejrzałam się po salonie. Axl, Slash, Steven, Izzy, Pat i Duff. Są wszyscy,
-Więc co po mieliśmy się tu zebrać? - mruknął Slash.
-Po to, że musimy ustalić kilka rzeczy. - wszyscy przewrócili oczami. - Ok, nie znoszę jakiś jebanych zasad, ale to jest konieczność. Po pierwsze co z kasą?
-Spoko, wydamy płytę i...-zaczął Axl.
-Zamknij się. Cholera wie kiedy wy tą płytę wydacie...-sprostowała Pat.
-Ej mała, spokojnie. Pożyjemy, zoba...- mówił Steven
-Nie pożyjemy długo bez kasy, uświadom to sobie Popcorn. - rzuciłam.
-To co proponujesz? - zwrócił się do mnie Duff. Wróć. Spytał mnie o zdanie? Nosz kurwa nie może być.
-Praca.
-Ja mam niby pracować?! - krzyknęli chórem Gunsi.
-A co, może my pójdziemy zapierdalać do roboty, a wy pójdziecie na dziwki? - wkurzyła się Pat.
-W sumie mi pasuje...- uśmiechnął się Hudson, na co dostał ode mnie w łeb. - A to kurwa za co?
-Za całokształt. Wracając do tematu...Tu jest dzisiejsza gazeta. - podałam ją Izzy'emu. -Znalazłam kilka ofert pracy, nie jest źle. Dla Axla mam pracę w ...- podał mi gazetę rytmiczny. - wypożyczalnia kaset.
-Nie ma nic lepszego? - rzucił zgorszony.
-Facet, dostałeś najlepszą robotę. Nikt oprócz ciebie nie będzie oglądał pornoli w przerwie! - oczy mu się zaświeciły.
-Dobra, biorę!
-Ej, ja też tak chcę! Też chcę pornolee! - zaczął jęczeć Adler.
-Mordy. A więc dla Ciebie Stevie..Dostawca pizzy?
-Dobra, niech będzie...
-Slash, jest jakaś praca..Sklep zoologiczny, wiesz jakieś rybki, chomiki, węże...
-Węże? Tam będą węże? - oczy mu się zaświeciły. Skinęłam głową. - No to zajebiście.
-A jest coś dla mnie? - zapytał Izzy
-Sprzedawanie biletów w kinie, dzienna zmiana. Może być?
-Spoko. - odpalił papierosa i zaciągnął się dymem.
-Pat, mam dla nas pracę. Kelnerki w Whiskey a Go Go, po jutrze zaczynamy.
-Kelnerki? -skinęłam głową. -Nie jakieś striptizerki?
-Kelnerki, nie striptizerki, luz. To by było na wszystko, tak?
-A ja? - popatrzył na mnie Duff.
-Eee..Nic już nie ma przykro mi. A kto nie ma pracy to tu nie mieszka, easy! - przejrzałam teatralnie gazetę.- O popatrz, jakiś klub potrzebuje striptizerki. Może jakbyś się przebrał i pomalował, mogło by być.
-Bardzo śmieszne. - rzucił, wziął butelkę wódki i wyszedł.
-A niech się pierdoli, nie to nie. Wszyscy zaczynamy od poniedziałku, czyli zostaje nam wolna dzisiejsza sobota i niedziela.
-Czyli trzeba świętować! - krzyknął Saul.
-W sumie dobry pomysł. Czyli idziemy po coś do picia na wieczór, tak? - zapytał Axl.
-Ok, to idźcie...Ja posprzątam. - skłamałam. Po co sprzątać, jak za 2 godziny będzie gorzej niż było?
Poparzyli się na mnie jak na wariatkę, w sumie zrobiłabym to samo na ich miejscu.
-Dobra. To kto idzie? - zapytałam, szybko zmieniając temat.
-Ja zostaję. - rzucił Slash, a jeśli on coś postanowi, to tego się trzyma.
-Czyli Alice i Slash zostają, my bierzemy Duffa i kupujemy rzeczy na wieczór. - sprostował Rudy.
Z Pat wciąż kapała woda, więc poszła do pokoju, osuszyła się i przebrała. Chłopcy byli gotowi, więc wyszli już na zewnątrz.
-Aly, która jest godzina? -zapytała, wkładając buty.
-Coś po 11. - włączyłam wodę na kawę i usiadłam w salonie. -A co?
-Wiesz, chciałam iść z Axlem... -zaczęła nieśmiało.
-A idźcie w chuj. Bawcie się dobrze. - uśmiechnęłam się. - Tylko dostarczcie towar na 20, co?
-Się robi pani kierownik! - dostała kopniaka w tyłek ode mnie i wyszła.
Cisza. Co za dziwna rzecz, taka nieznana. Kiedy ostatnio było tu cicho? Nie pamiętam, to takie dziwne - cisza... Zagotowała się woda, czas zrobić sobie kawę!
-Slash chcesz... - zawołałam, ale jego nie było w salonie. Dziwne, gdzieś polazł. Wyciągnęłam dużą filiżankę, nasypałam kawy i zalałam wodą. Mocny zapach roznosił się po kuchni, uwielbiam to. Poszłam do siebie do pokoju, strasznie go lubiłam. Było w nim wielkie okno, z szerokim parapetem na których kocham siedzieć. Rozejrzałam się po pokoju ; plakat Hendrixa odbijał promienie słoneczne, gitara leżała na drugim końcu pokoju, łózko było zaścielone...Zaraz. ZAŚCIELONE? Stevie mnie zaskakuje! Odsunęłam doniczkę z parapetu i usiadłam na nim. Miałam widok na Sunset Strip i prawie całe Los Angeles. Może tu w końcu mi się ułoży? Lafayette, Seattle, po drodze Detroit, teraz L.A... Napiłam się mały łyk gorącej, czarnej kawy. Osz kurwa, mocna jest. Oparłam głowę o ścianę, myśląc, jak mogę ułożyć sobie tu życie. Jakaś praca, mieszkanie mam...Ale do dalej? Nie chcę wracać do Indiany, nie ma opcji. Chcę tu zostać. Głośna wiązanka przekleństw wyrwała mnie z myślenia. Chwilę potem usłyszałam ciche pukanie do moich drzwi.
-Wejdź..- zeszłam z parapetu i odłożyłam filiżankę.
Slash :
-Nożesz jak babcię kocham szlag mnie kurwa zaraz trafi! -Podałem dziewczynie gitarę.
-Co się stało? - zapytała łagodnym głosem.
-Struna pękła! Kurwa już trzecia! Pewnie ten skurwiel Rose mi się przyczepił do gitary i coś zjebał. - opadłem wkurwiony na jej łózko. -Czy jest coś czego ten człowiek nie spierdoli?
Alice trzymała mojego klasyka jakby bała się, że jeszcze bardziej zjebie.
-Poczekaj, zostawię ją tu...- delikatnie odłożyła gitarę na łóżko. - A Ty weź tą. - podała mi jej instrument. Całkiem dobry, z porządnego materiału.
-Dzięki. - miałem już wyjść, ale czułem jak się na mnie gapi. - Mogę tu posiedzieć?
-Siadaj. - pokazała mi na łóżko.- Zagrasz mi coś? - Mi się wydaje, czy ona ma takie zajebiście duże gały?
-Ee..Ok. A co chcesz?
-Wish you were here, Pink Floydów. - szybka jest, nawet nie zdążyłem wyciągnąć kostki.
Zacząłem grać, dobrze znałem ten kawałek. Zajebisty jest. Normalnie jak gram to jakoś nie czuję jak kilkadziesiąt ludzi się na mnie gapi, tu było inaczej. Spod włosów widziałem, jak obserwuje każdy mój ruch, każde szarpnięcie, każdy chwyt. Widać było że napajała się tym, co grałem. Usłyszałem jak cicho śpiewa, więc automatycznie przestała.
-No nie przestawaj, miło jest posłuchać czegoś innego niż skrzek Axla. - uśmiechnęła się lekko i kontunuowała.
- We're just two lost souls swimmin' in a fish bowl, year after year....Runnin' over trough that same old ground... How I wish, how I wish you were here.... - kurwa, niezła jest. - Brawo panie Hudson. - zaczęła klaskać w dłonie.
-Brawo panno Black, niezły wokal.
-Aaa, pierdolisz.
-Pierdolę, to ja dziwki. A teraz stwierdzam, że fajnie śpiewasz.
-Dziękuję. Chcesz kawy? - wstała i podeszła do parapetu po filiżankę, idealna okazja by popatrzeć na jej tyłek.
-Wiesz...Nie, dzięki.
-Nie lubisz? - znowu te zielone wielkie gały, nosz kurwa!
-Lubię. Tylko...
-Tylko...? - ja jebię, nie przerywaj mi kobieto!
-Tylko wolę iść do jakieś kawiarni.
Chyba ją zamurowało.
-Ty? - wskazała palcem na mnie. - Do kawiarni? - pokiwałem głową. -Jaja sobie robisz?
-Nie, mówię serio. To co, idziemy?
-Gdzie? - co za niekumata laska...
-Do burdelu. No do kawiarni przecież!
-Aa, ok. To już się ubieram! - w końcu! Zaczęła grzebać w szafie, więc kolejna okazja żeby pooglądać jej tyłek! -Czekaj. Ty, rockman, gitarzysta najniebezpieczniejszego zespołu na świecie chce iść ze mną na kawę? Błagam...- opadła na łóżko i zaczęła czytać książkę.
-Kobieto, nie pierdol. Wstawaj, idziemy. - szybko pociągnąłem ją za rękę i zatrzymałem Alice przy szafie. - Ubieraj się. Przychodzę za 5 minut i ani jednej kurewskiej sekundy dłużej. Rusz się.
Alice:
To jest chore. Slash idzie na kawę. Ze mną. Ale kurwa odjazd. Dobra, Al nie jaraj się jak dziewica wibratorem, ubierz się. Dobra, jakaś koszulka, spodnie... Kurwa. Makijaż. Czuję że wyglądam jak zombie, więc porwałam czerwoną szminkę i ciemne cienie do powiek. Ok, twarz nie jest najgorsza, widziałam straszniejsze. Na przykład Pat o poranku. Włosy, włosy, włosy, jebane włosy. Kok wystarczy. Perfumy, w chuj dużo perfum. Potem, pierścionek, coś na rękę i jestem gotowa.
Alice (; |
Zamurowało mnie ; jak na niego, to ubrał się wyjątkowo elegancko. Słynny cylinder przykrywał burzę włosów, na nagi tors założył marynarkę, z kieszeni potarganych dżinsów zwisała czarna bandana - ten look.
-Już. A Ty? - zmierzył mnie kilka razy. -Nieźle. A i stwierdziłem że najpierw pójdziemy jak dorośli na kawę...
-A potem pójdziemy się najebać. - dokończyłam za niego.
-Ło...W sumie to ta wersja mi bardziej pasuje. - uśmiechnął się. -Pozwoli pani? - wzięłam go pod rękę, na co oboje zareagowaliśmy śmiechem.
-Milordzie, myślę że powinniśmy się kierować w stronę Sunset. - powiedziałam ze sztucznym, brytyjskim akcentem.
-Również tak uważam, milady. -jego akcent nie był tak sztuczny, jak mój.
Kierując się do kawiarni, spotkaliśmy...Ha, nie zgadniecie kogo! Sebastiana Bacha ze Skid Row. Miejscowy O-R-G-A-Z-M.!
-Sebastian stary, dawno cię nie widziałem! - powiedział entuzjastycznie Slash.
-Od ostatniego koncertu w Rainbow, to nie tak dawno. -uśmiechnął się tak uroczo że o ja pierdolę. - A Ty jesteś...?
Sebastian Bach się do mnie odezwał. Oddychaj Alice, oddychaj.
-Alice, miło cię poznać. - podałam mu rękę. - Jestem Twoją fanką, świetnie śpiewasz. - debilko, nie mogłaś palnąć czegoś mądrzejszego?
-Dziękuję, może miałabyś ochotę wpaść do nas na próbę, co? - popatrzył na mnie przyjaźnie.
Oddychaj Alice, oddychaj. Wdech i wydech, wdech i wydech...
-Tak, z wielką przyjemnością! - uśmiechnęłam się szeroko.
-Bach, to może wpadniesz dziś z resztą do nas? Znaczy do nich, bo nam zabrali Hellhouse...- przerwał Saul
-Spoko, ale jak to zabrali? Co ty pierdolisz?
-No wiesz, Rose miał zapłacić rachunki, a tego nie zrobił i wpadł komornik. - podrapał się po głowie.
-Geniusze. - Sebastian odwrócił się w moją stronę. - To gdzie mieszkacie?
Wytłumaczyłam mu drogę i pożegnałam się. SKID ROW W NASZYM DOMU, O MATKO TRZYMAJCIE MNIE! Weszliśmy ze Slashem do małej kawiarni. W powietrzu unosił się zapach pieczonego ciasta i kawy. Usiedliśmy przy stoliku i przeglądaliśmy menu.
-Dla mnie czarna kawa i babeczka z białą czekoladą i malinami. - podałam kelnerce moje menu.
-Ee..To ja wezmę... To coś, za chuja nie przeczytam. - pokazał lekko zdziwionej kobiecie jakąś nazwę kawy. - I tą ...muffinkę z Jackiem Danielsem. - zaczęłam cicho się śmiać.
-Przykro mi, ale takiej nie podajemy... - rzuciła oschle kelnerka.
-To proszę zacząć. I nazwać ją Slashie's. - odpalił papierosa i dmuchnął kelnerce w twarz.
-Przykro mi ale tu nie wolno palić. - zmieniła temat kobieta.
-Aha. - rzucił gitarzysta. Teraz zaczęłam się głośniej śmiać.
-Proszę pani. Ten chłopak - wskazałam palcem na palącego Slasha - Będzie niebawem najsławniejszym gitarzystą na świecie. Za parę lat będzie tu tabliczka z napisem 'Slash tu był', więc niech pani nie opowiada, że nie macie Slashie's. A tak przy okazji, to proszę dopisać przy moim zamówieniu jeszcze tą muffinkę.
-Koniec tego. Wynocha! Wynocha z mojej kawiarni! - krzyknęła na nas. Wymieniłam spojrzenia ze Slashem.
-Dobra, spierdalamy. Nigdy więcej tu nie przyjdę. -rzuciłam i wstałam z krzesła.
Slash wstał i kopnął w krzesło, na którym siedział. Pomogłam przewrócić mu wazon z jakimiś tandetnymi, plastikowymi tulipanami. Kelnerka chciała nas zabić wzrokiem. Reszta lokalu patrzyła się na nas jak na niespełna rozumu.
-Rock n' roll kurwaaa! - krzyknęliśmy, wychodząc z pomieszczenia delikatnie zmienionego przez Hudsona.
-Czyli co, idziemy się kulturalnie najebać, rozumiem? - powiedział Mulat, widocznie zadowolony ze swojego dzieła.
-Yep. To gdzie idziemy?
-Roxy? Rainbow? Co chcesz...
-A co bliżej? - odpaliłam papierosa i wypuściłam dym za siebie.
-Rainbow. Choć i tak jak się nawalisz, to jeden ciul. - wyciągnął paczkę malboro. - Masz ogień?
Podałam mu zapalniczkę, odpalił papierosa i weszliśmy do środka. Było całkiem spokojnie, nikt normalny nie przychodzi do klubu tak wcześnie. Usiedliśmy przy stoliku w rogu, zamówiliśmy po piwie.
-Mogę o coś zapytać? - przerwałam ciszę. Skinął głową. -Masz jakieś brytyjskie korzenie? Jakoś mi się tak pomyślało, bo jak wychodziliśmy z domu, miałeś taki fajny, naturalny akcent.
-Tak, urodziłem się tam, a mój ojciec jest Brytyjczykiem. A Ty skąd pochodzisz?
No to mnie załatwił. Ja nie wiem skąd jestem, nie wiem kim była mama, nie wiem nic o tym alkoholiku, tróry uważał się za mojego ojca.
-Ja...Z Lafayette. - odpowiedziałam lekko zasmucona.
-Ej, a twoi rodzice? - nie odpuszczał.
-Słuchaj, ja... Moja mama zmarła przy porodzie. -Jego mina natychmiast zrobiła się poważna.-Ojciec wolał wódkę ode mnie. Ciocia się mną opiekowała - narysowałam cudzysłów w powietrzu. -Nie wiem skąd pochodzę, coś ciotka kiedyś mówiła o Polsce...Nie mam pojęcia... - czułam jak moje oczy robią się mokre. Nie Alice, nie możesz...