30 września 2012

2. You look so diffrent than before, still a person I adore...

Rozdział 2, dłuższy, mam nadzieję że ciekawy ;)
Miłej lektury ;*




To co, opowiesz mi, jak się tu znalazłaś? – zmieniła ton na poważny, co u niej bywa bardzo rzadkie.
Tu?- udawałam idiotkę, chciałam uniknąć tego tematu.
-W Lafayette do kurwy! A gdzie? – Oj, wkurzyła się…Nie dobrze…-Wyjechałaś do Seattle, w poszukiwaniu…Jak Ty to nazwałaś? Aa…”Lepszego życia”…
-Dobra, wystarczy. Wiem. Wyjechałam tam, na początku było cholernie trudno… Kiedy nie miałam stałej pracy, spałam na dworcach czy ławkach w parku, chodziłam głodna, ale czasem jakiś punkowcy zaprosili na pizzę czy coś… Potem znalazłam pracę w jakimś pierdolonym klubie jako kelnerka…Lub.. Striptizerka…
Pat wytrzeszczyła oczy.
-Striptizerka? Ty? Ale…Ty chyba nie…
-Nie. Dasz mi skończyć? – pokiwała głową- Potem znalazłam mieszkanie, jakoś się żyło. Głodna już nie byłam, nie spałam na dworcu i miałam normalniejszą pracę. I to była praca wymarzona. Sklep muzyczny. Pełno płyt, winyli, gitar… Raj!
Kiedyś przyszedł do sklepu taki chłopak, cholernie wysoki, farbowany blondyn z ciemnymi odrostami. Miał na imię Duff. Pytał o winyl Led Zeppelin’ów, a potem o Ramones’ów…
-Pamiętasz to, o jakie płyty się pytał? Ali...To był tylko klient sklepu?
-Słuchaj, a nie przerywaj.. Chyba że mam skończyć…
-Nie, nie! Mów, już się zamykam!
-No.. więc poszłam poszukać tych winyli, a kiedy wróciłam, on siedział z gitarą basową w rogu sklepu. Grał taki świetny kawałek, ale nie pamiętam co to było. Lekko przestraszony odłożył gitarę na miejsce i podziękował za płyty. Kupił je, a potem zaczęliśmy gadać o muzyce, ale musiałam zamykać sklep. Odprowadził mnie do mieszkania i umówiliśmy się na następny dzień po pracy.
To znaczy, po mojej, bo on raczej nie pracował. Polubiliśmy się, wychodziliśmy razem do baru, poznałam jego kumpli, każdy był punkiem. Zabawne towarzystwo, nawet bardzo.
Jednej nocy, polało się za dużo wódki… Całkiem schlana… Jebałam się z nim. Pamiętam, jak całował moją szyję, dekolt… Po prostu.. z perspektywy czasu, czuję się jak dziwka…- pojedyncze łzy spłynęły po moim policzku.- Na następny dzień już go nie było. Nie było i moich oszczędności i portfela. Niczego. Skurwysyn mnie najpierw rozkochał, przeleciał i okradł. Znalazłam w kuchni kartkę :

Alice,

Potrzebowałem pieniędzy. Wyjeżdżam do L.A. Dzięki za fajne spotkania i tamtą  noc.
Mam nadzieję że się kiedyś zobaczymy.


                                                                                               Duff”





             
- Że co?- Patricia nie mogła uwierzyć- Zostawił tylko kartkę?! Zajebałabym chuja!
-Gdybym mogła, zrobiłabym to samo- wytarłam łzę kawałkiem swetra.
Potem, na domiar złego, mnie zwolniono za „Przynoszenie złego imienia firmie” bo któryś z  klientów widział mnie schlaną w klubie. Zajebiście nie? Wszystko zaczęło się sypać, miałam niezapłacone rachunki, długi u znajomych  i złamane serce. Nie mogłam dłużej siedzieć w Seattle, z dnia na dzień było coraz gorzej, pomyślałam, że może coś poprawi mi humor. Choć na chwilę poczuć się szczęśliwszą… Tak. Narkotyki. Najpierw kokaina, potem heroina… Nie miałam kasy na  mieszkanie, a na to świństwo miałam. Straciłam znajomych, bo chciałam tylko dać sobie w żyłę- Coraz trudniej było mi mówić, pojedyncze łzy spływały po twarzy, tworząc ciemne smugi od tuszu do rzęs.- Ale czułam, że to mnie wyniszcza, zżera od środka. Chciałam przestać, więc poszłam na odwyk. Nie pomagało, więc postanowiłam wyjechać z tego jebanego miasta. Spakowałam manatki, znalazłam trochę kasy, i tadam! Jestem w punkcie wyjścia…
Do Pat chyba jeszcze nie dotarło to wszystko. Striptizerka, narkotyki, jakieś beznadziejne zauroczenie… To nie było w moim stylu. Zawsze byłam grzeczna, lekko nienormalna, ale nie aż tak. Nigdy nie uciekałam z domu, nie robiłam problemów.. Co się stało z tą Alice?
-Ja…Ja...Nie wiem  co powiedzieć…- jąkała się
-Nie musisz  nic mówić. Chciałaś znać prawdę, to proszę bardzo. Cała prawda.
Wstałam i poszłam na górę do pokoju Pat, rzuciłam się na łóżko. Miałam dość. Wiem, musiałam jej powiedzieć, jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale kiedy przypominałam sobie, jak on na mnie patrzył, jak mówił, jak grał.. Łzy cisną mi się do oczu. Zamknęłam oczy i zasnęłam. Obudziłam się następnego dnia koło 9. Słońce mocno świeciło, więc postanowiłam się przejść. Szybko wzięłam prysznic, ubrałam się i pomalowałam. Z salonu słychać było jakiś gardłowy śmiech. „Pewnie ktoś przyszedł do Pat. Nie będę im przeszkadzać”- myślałam. Śmiejąca się postać była ubrana w ciemne jeansy, skórzaną kurtkę i kowbojki. Na głowie była zawiązana, czerwona bandana, ładnie komponowała się z rudymi, długimi i prostymi włosami. Nie miałam pojęcia kto to. Pat zauważyła mnie i uśmiechnęła.
-Hej, nie wiedziałam że masz gościa. Pójdę się przejść, będę koło 12 – powiedziałam
-Nie idź. Chciałam Ci kogoś przedstawić. Alice, to jest William, pamiętasz?
Pamiętam, jak mog
łabym zapomnieć o chłopaku, który mi się podobał?
Wygląda inaczej  niż kiedyś, ale wciąż jest osobą którą uwielbiam*.
Nie mogłam wydusić z siebie słowa; To on? To William?
-Pewnie że pamiętam. Zmieniłeś się. – tylko na tyle było mnie stać
-Ty również wyglądasz inaczej, zapamiętałem Cię z gimnazjum ciut inaczej. – wciąż się uśmiechał. Matko, jak ja kochałam ten uśmiech- Dalej wybierasz się na spacer? Chętnie bym się przeszedł…-zapytał
-Cóż, raczej tak. Pat, idziesz z nami?
-Pewnie, a możemy poczekać jeszcze 15 minut?- zapytała
-Ok, ja pójdę się przebrać – zawołałam
W czarnych legginsach i koszulce z logo Led Zeppelin zeszłam na dół.
Will zaczął się śmiać.
-Widzę że też lubisz Led Zeppelin. – powiedział pokazując na swoją koszulkę. Były identyczne.
-Czy lubię? Uwielbiam!- uśmiechnęłam się.
Do drzwi zadzwonił dzwonek.
-Ali, mogłabyś otworzyć? –wołała Pat.
-No już, już.
Stanęłam jak wryta. Przed moimi oczami stał Jeff. W tym samym kaszkiecie co kiedyś, w tymi samymi niesfornymi, czarnymi włosami.
-Alice? O matko, to ty? – przytulił się do mnie po przyjacielsku- Co ty tu robisz? Miałaś być w Seattle!
-Tak, miałam być, ale zmieniłam trochę kierunek… Na razie zostaję w Lafayette.
A Ty co tu robisz? Miałeś być w Los Angeles…
-Ta..Miałem, ale… zmieniłem trochę kierunek- uśmiechnął się
-Jeff! Miło cię widzieć stary!- przywitał się z nim William -Jak leci?
Pat wyszła z pokoju, i przyszła się przywitać z czarnowłosym.
-To co ze spacerem? Chodźmy wszyscy, po przypominamy sobie gimnazjum, hmm? – zapytał Rudy
Wszyscy się zgodziliśmy. Poszliśmy do starego budynku szkoły. Był w opłakanym stanie.
Patrzyliśmy na to dobre 10 minut, ze smutkiem w oczach.
-Pamiętacie, jak zawsze tego chcieliśmy? Żeby ta szkoła tak wyglądała? – zapytałam, przerywając ciszę.
-Zawsze chcieliśmy, żeby spłonęła- śmiała się Pat
Pamiętam, jak pierwszy raz poszłam na wagary. To było z Pat, Willem i Jeffem.
Strasznie się bałam, ale jakoś nie miałam potem problemów w domu.
Pamiętam, jak bałam się sprawdzianu z biologii o żabach, Will wtedy mówił „Ee..Nie martw się żabami. Są w życiu ważniejsze rzeczy. Nawet jeśli nauczyciel od bioli wygląda jak jedna z nich” Trochę nie miało sensu, ale podziałało.
Wróciliśmy na podwórko Pat.
-Patricia?
-Hmm?
-Masz jeszcze tą trampolinę za domem? – uśmiechnęłam się cwaniacko
-Pewnie!- uśmiechnęła się i pobiegła za dom. Próbowałam ją dogonić, ale była za szybka.
Chłopcy do nas przyszli, zdziwieni i roześmiani patrzyli na dwie 21-latki skaczące na trampolinie. Za chwilę dołączyli do nas. Całą czwórką skakaliśmy dobrą godzinę.
Zmęczeni, położyliśmy się na ogromnej trampolinie.
-Trampolina jest lepsza niż seks- rzuciłam.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Potem opowiadaliśmy różne historyjki za czasów gimnazjum, wspominaliśmy nauczycieli, te lepsze i gorsze chwile. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zaczęło się ściemniać.
-Chodźcie do nas, napijemy się herbaty, zimno się zrobiło- zawołała Pat
-Już idziemy mamo!- krzyknęliśmy chórkiem
Wiedziałam, że Pat nie zrobi herbaty. Gdy wróciliśmy, w salonie było przygotowane stare wino.
-Mmm! Moja ulubiona herbata! Wytrawna, z 1978 roku! –śmiał się Will
Miło spędziliśmy wieczór, gadając, grając na gitarach i śpiewając.
-To co, do jutra? – Spytał Will wychodząc
-Tak, do jutra- odpowiedziałam, zamykając drzwi.



*”You look so diffrent than before, still a person I adore” – fragment piosenki „Gotten” Slash’a, jakoś mi tu pasował ;)

29 września 2012

1.Prolog

Witajcie zbłądzeni na haju, maniacy Guns N' Roses. To 'coś' będzie blogiem z opowiadaniami, wymyślonymi przez Rocket Queen, zwanej przez przyjaciół Szataną :D
Jeśli te bzdury Ci się podobają, to napisz w komentarzu, a jeśli nie, też napisz! Postaram się zmienić to co Wam nie będzie pasowało ;) Od razu mówię : W OPOWIADANIACH SĄ PRZEKLEŃSTWA.




Lafayette, 1985 r.

-Alice!- krzyknęła z oddali wysoka dziewczyna o kruczoczarnych włosach.
-Pat!- Rzuciłam się jej na szyję- Jak dobrze że już przyjechałaś, nie mogłam się doczekać!- cieszyła się Pat.
-A myślisz że ja nie? Jak dobrze Cię widzieć, ojejku...- wtuliłam się w nią
Daj, pomogę Ci z tymi torbami… Czy ty tam schowałaś pół lodówki?! Jakie to ciężkie,…

Mozolnym tempem przyszłyśmy do domu Pat. Był taki jak zapamiętałam, mały i przytulny.


Usiadłam w salonie, chcąc przypomnieć sobie czasy gimnazjum, te wygłupy, sekrety…
Pamiętam, jak przyjechałam do niej na weekend…To było jakoś końcem września.
Poszłyśmy koło 19 na spacer, Pat wzięła gitarę a ja mój wyjący głos. Chodziłyśmy sobie po okolicy, kiedy nagle Pat powiedziała:
-Wiesz.. Zawsze chciałam leżeć sobie na środku drogi patrząc w niebo…
-Hm.. To na co czekasz? Kładź się!
To była jakaś polna, asfaltowa dróżka. Było koło 20 więc aut było niewiele.
-Kurwa, to czyste szaleństwo! Ale to lubię… - Śmiała się Pat
-Nigdy nie powiedziałabym, że droga jest tak cholernie wygodna… - mówiłam.
-A ja nie czuję się jak samobójca, czekająca na śmierć.- Obie zaczęłyśmy się śmiać
Moja przyjaciółka zaczęła grać na gitarze „Crazy” Aerosmith a ja śpiewałam. Raczej wyłam do księżyca jak wilk, ale Pat się podobało.
Niestety, co chwilę jechał jakiś samochód, więc w ekspresowym tempie schodziłyśmy z drogi. Stwierdziłyśmy, że pora już wracać, więc powolutku szłyśmy w stronę domu.
Zaczęłam biec. Tak po prostu, nigdy nie lubiłam biegać, to była jakaś masakra….A teraz?
Biegłam z przyjemnością, śpiewając na cały głos „Highway to Hell” AC/DC, po chwili dołączyła do mnie Pat. Chłodne, wrześniowe powietrze przyjemnie chłodziło twarz.
Rozpędzona, zauważyłam postać na horyzoncie. Szła spokojnie i powoli. Gdy byłam bliżej, zauważyłam że mi się przygląda i uśmiecha.
-Alice wychodzi na prowadzenie! – zaczęła się śmiać postać.
Teraz dopiero poznałam. Czarnowłosy chłopak w kaszkiecie, ciemnych dżinsach i skórzanej kurtce szczerzył się do mnie.
Chciałam krzyknąć do niego, ale potknęłam się na sznurówce, i wpadłam na chłopaka.
Ciężko oddychając podniosłam się.
-Mała, uważaj na siebie, bo zęby stracisz- powiedział Jeff
-Przepraszam, nie myślałam co robię- czułam, że robię się czerwona jak burak…
-Jeffrey! Cześć! Wpadniesz do mnie? Miałam pożyczyć Ci kilka płyt..
- W sumie, czemu nie?- popatrzył na mnie czekoladowymi oczami.
Uśmiechnęłam się. Lubię jego towarzystwo.

-Alice, Alice!- wyrwała mnie z wspomnień Pat- Masz tu herbatę. Coś się stało?
-Hmm? Oj, dziękuję. Nie, nic się nie stało…Zamyśliłam się odrobinę…