13 sierpnia 2013

34. Can you tell me what the fuck is going on?

Postaram się publikować rozdziały częściej, ale niczego nie obiecuję. Znowu mieszam w akcji, hihi. Powiedzcie mi tylko, czy nie przesadzam, ok? Wasze komentarze są dla mnie cholernie ważne. Rozdział dedykowany Orii, ponieważ znów nie napisałam maila ;_; Przepraszam! :c
W odcinku 35 dowiecie się trochę o Sue, więc przygotować się psychicznie, proszę!



Obrzydliwe, białe korytarze. Ohydne, pomarańczowe, plastikowe krzesła. Odrażający, specyficzny zapach. Zabiegane pielęgniarki, zajęci lekarze. Przerażeni ludzie. Chorzy. Umierający. Dzieciaki z połamanymi kończynami. Narkomani, którzy przedawkowali. Płaczące matki ze swoimi pociechami. Łzy. Pełno łez. Smutek… A pośród tego wszystkiego ja.

          -Al? – usłyszałam za sobą. –To Ty? – westchnęłam i niechętnie odwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał męski głos. Przed oczami zobaczyłam prawie dwumetrowego kolesia, z długimi, blond włosami i mocnymi rysami twarzy. Ubrany jak zwykle; skórzane spodnie i ciemna koszulka, na nogach miał stare kowbojki.
-Cześć Bastek… - powiedziałam z bladym uśmiechem. Lubiłam tak do niego mówić – znacznie bardziej, niż Sebastian. Chłopak stał lekko wryty, lustrował mnie wzrokiem kilkakrotnie. Coś mu ewidentnie nie pasowało. –Coś się stało? – zapytałam, choć tak naprawdę nie miałam ochoty znać odpowiedzi. Nie miałam siły na nic.
-Nie obraź się, ale… Wyglądasz źle. – rzucił prosto z mostu. Spojrzałam na niego spode łba, zakrywając ramiona swetrem. Zrobiło mi się cholernie zimno, choć w szpitalu było ciepło, a na zewnątrz więcej, niż 25 stopni; Styczniowe uroki Los Angeles.. –Jesteś blada Ali, bardzo. – kucnął koło mnie, i dotknął mojego kolana. Odruchowo, lekko się odsunęłam. Pieprzona podświadomość. –A do tego wychudzona. Kiedy ostatnio coś jadłaś? – odwróciłam się i przymknęłam oczy. –Alice? Możesz odpowiedzieć? – zapytał podirytowany. Odchyliłam głowę do tyłu, biorąc głęboki oddech. Chyba zapomniałam, jak się mówi. Zabrakło mi języka w gębie, więc tylko wzruszyłam ramionami. To było mi tak bardzo obojętne – jem, czy nie jem. Śpię, czy nie śpię. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? -Wejdziesz ze mną do środka? - wskazał na drzwi od pokoju, w którym leżał Steve. Na samą myśl coś ścisnęło mi żołądek tak mocno, że aż się skręciłam.
-Nie. - wydusiłam z siebie. To było najszybsze "nie" w historii świata. Sebastian wzruszył ramionami, wstał i poszedł do Stevena. Chciałam z nim iść. Cholernie się boję, że skrzywdzę go jeszcze bardziej, ale uczucie, które mną rządzi nie daje mi spokoju.
       Ile tam siedział? 20 minut? Pół godziny? Czas się zatrzymał, albo to mnie zamknięto w szklanej kuli. Wszystko wydaje się takie obce... Takie inne. Czuliście kiedyś taką niepewność? Że za kilka chwil całe Wasze życie może diametralnie się zmienić, i nie macie na to żadnego wpływu? Baliście się, że coś stracicie? Tak z dnia na dzień? Boże mój, czemu? Czemu mi to robisz? Czemu ja nie potrafię tam wejść i z nim być? Choć na chwilę... Malutką, malusieńką chwilę? I dlaczego nie będzie tak, że trzymając jego dłoń, on się wybudzi? Czemu? Bo jestem pieprzonym tchórzem? Bo jestem pieprzoną ćpunką? Tak, to temu? Czemu się mną bawisz? Daj mi spokój, albo weź mnie stąd raz na zawsze. Błagam Cię. Pozwól mi umrzeć, a daj jemu żyć...
        Coś uderzyło o podłogę, budząc mnie z transu. Otarłam łzę i rozglądnęłam się dookoła - Sebastian siedział na posadzce obok. Był przerażony i nienaturalnie blady.
-Co się stało? -zapytałam, siadając koło niego. Zero odpowiedzi. -Bastek? - patrzył martwo w jeden punkt, a w mojej głowie zrodziła się jedna myśl. "Steven nie żyje.". Te słowa dzwoniły mi w uszach, a oczy zaszkliły się od łez. Zakryłam usta trzęsącą się ręką , zanosząc się płaczem. Doktor i pielęgniarki wbiegły do jego pokoju, krzycząc coś do siebie. Wszystko się zatrzymało. Wszystko stało się wolniejsze. "Jeśli on tego nie przeżyje, to ja też nie" pomyślałam, patrząc w drzwi od sali 27. Modliłam się cicho o cud, bo tylko to mi wtedy pozostało. Baz objął mnie delikatnie, jakby sprawdzał, czy może mnie dotknąć. Bez trudu wtuliłam się w niego, trzęsąc się jak małe dziecko.
-Spokojnie, wszystko będzie dobrze. -powiedział cichutko, głaszcząc mnie po głowie.
-Ni-nigdy... Ni-nie... Poci-iesza-aaj...M-mnie... K-Kłamstwem... - kolejne setki łez wylały się z moich oczu, mocząc koszulkę Baza. Jego wznosząca się i opadająca rytmicznie klatka piersiowa powoli mnie ukoiła, choć nie mogłam powstrzymać potoku bólu, zwanego łzami.



Pat :
Byłam w domu i sprzątałam. Dobra, nie sprzątałam, macie rację. Siedziałam jak ten głąb na dupie, i płakałam. Kurwa, znowu to robię. A najgorsze było to, że nikogo nie było wokół. Izzy gdzieś polazł, o Slashu już nie wspominam, Duff... Duff. Poszedł ją przeprosić, zobaczymy z jakim skutkiem. Ech, czemu to musi być takie trudne? A Rudy? Gdzie jest mój Axl? A w sumie, czy on jeszcze jest mój? To się zaczyna robić chore - albo się kłócimy, albo spędzamy upojne chwile w sypialni. Tak chyba nie powinna wyglądać miłość... Zaczynam się w tym wszystkim gubić. Dźwięk telefonu rozległ się po całym mieszkaniu, trochę mnie strasząc. W ciszy czuję się jakoś... Bezpieczniej.
-Pat Evans, słucham? - otarłam łzę, i oparłam się o blat. Kobieta po drugiej stronie mówiła bardzo spokojnym głosem, jak dla mnie za spokojnym. To co powiedziała po prostu mnie sparaliżowało. Wydusiłam z siebie krótkie "dziękuję", i w mgnieniu oka wybiegłam z domu. "To nie może być prawda..." pomyślałam, gnając między przecznicami. Jeśli ktoś chciałby wiedzieć, jak się wtedy czułam, to powiem szczerze, że nie pamiętam. Byłam tak wstrząśnięta i pobudzona, że liczyło się dla mnie tylko, aby jak najszybciej dostać się do szpitala.


Sebastian:
       To wszystko trwało w nieskończoność. Pieprzone czekanie. Al się uspokoiła, ale wciąż płakała. Tak mi jej szkoda... Biedna dziewczyna. Głaskałem ją delikatnie po głowie, a ona tylko szeptała coś do siebie. Nawet nie wiedziałem co, bo mówiła tak cicho. Na tej cholernej podłodze zrobiło mi się dość niewygodnie, szczególnie, że zdrętwiał mi tyłek. Próbowałem jakoś zmienić sposób siedzenia, ale dziewczyna chyba zasnęła. Nie miałem serca jej budzić, bo była wykończona - psychicznie, i fizycznie. Cóż, ja i moja boląca dupa musiały poczekać. Przymknąłem oczy i błagałem, aby czas biegł szybciej. Nie jestem cierpliwy, a w zaistniałej sytuacji moja nerwowość była napięta do granic możliwości. Sprzątaczka właśnie myła podłogę na korytarzu, a ja biłem się z myślami. A do tego moje pośladki zesztywniały niemiłosiernie, co wcale mi nie pomagało. Kobieta powoli wykonywała swoją pracę, z delikatnym uśmiechem na ustach. Przetarła mopem powierzchnię naokoło nas, spojrzała na Alice z politowaniem i posłała mi serdeczny uśmiech.
-Dbaj o nią... - szepnęła, i odeszła, zabierając wiadro. Szła powoli po mokrej posadzce, a chwilę później skręciła, i wyszła po schodach. Przytuliłem tą chudzinkę do siebie odrobinę mocniej, bo przeszedł ją dreszcz. Pewnie było jej zimno, więc okryłem ją jakąś kurtką, leżącą na krześle obok. Robiłem wszystko, żeby tylko zabić ten cholerny czas - bawiłem się włosami, stukałem palcami o podłogę... Nic, nic nie mogło mnie zająć na dłużej, niż 5 sekund. W oddali słychać było biegnącą osobę, bo podeszwy jej, lub jego butów wydawały dość charakterystyczne dźwięki. Chwilę później zobaczyłem czarnowłosą, która leciała na złamanie karku po korytarzu. W tym samym momencie z sali wyszły pielęgniarki wraz z lekarzem, który notował coś w zeszycie.
-Sebastian! - krzyknęła Pat i szeroko się uśmiechnęła. Przyspieszyła jeszcze bardziej, co miało dość tragiczne skutki. Przynajmniej dla niej, bo ja zacząłem się śmiać. Mały obcas w jej kowbojkach postanowił się obrazić, i biedaczka na nim podjechała. Nie wspominam już, że podłoga była świeżo umyta... -No i z czego się śmiejesz? - zapytała, podnosząc się z ziemi.
-Z Ciebie. - odpowiedziałem. -A Ty co taka zadowolona? - powiedziałem głośniej, i prawdopodobnie obudziłem Alice.
-On...Nie...- majaczyła, ale szybko ją uspokoiłem. Przymknęła oczy, i z powrotem zasnęła. Jej przyjaciółka delikatnie przejechała dłonią po policzku. -Pat...
-Cii, śpij. - szepnęła i przykryła ją szczelniej kurtką.
-Przepraszam... - dziewczynę zatkało, a oczy zaszkliły się jej od łez. -Nie chciałam Ci tego tak powiedzieć...
-Ja też przepraszam mała... - przytuliła się do niej, a mi zrobiło się jeszcze niewygodniej. Cóż, z punktu widzenia jakiejś przypadkowej osoby wyglądało to dość dziwnie - dwie dziewczyny leżące na chłopaku, które się do siebie tulą. Hm, żeby tylko Axl tego nie zobaczył, bo chyba by mi wpierdolił. -Ej, a czemu do niego nie wchodzicie? - zapytała przez łzy, ale wciąż się uśmiechała.
-O czym Ty mówisz? Przecież... - zapytałem z niezłym mętlikiem w głowie. Powoli się w tym gubiłem, a to dopiero początek.
-Wybudził się. - uśmiechnęła się jeszcze pogodniej. Kiedy to usłyszałem, zrobiło mi się cieplej na sercu. Odetchnąłem z ulgą, odchylając głowę to tyłu.
-Wiesz, z naszego punktu widzenia to wcale nie wyglądało tak, jak mówisz.- Pat pokiwała głową twierdząco.
-Wiem, wiem. Ale tak reaguje organizm, to normalne. - spojrzała na drzwi od jego sali. -Poczekajcie. - wstała z ziemi, i powoli poszła do przypadkowej pielęgniarki. Zamieniła z nią kilka słów, i wróciła. -Możemy do niego iść. - próbowała usiąść, ale skończyło się to tylko kucnięciem i bogatą, długą wiązanką.
-Boli dupa, co? - zaśmiałem się, a ona przyłożyła mi w ramię pięścią.
-Świnia. – pokazała mi język.- To co, idziesz?
-Nie, zostanę z nią. – pokiwała głową, i spokojnie weszła do sali 27. Kiedy jej nie było, Al zdążyła się obudzić, a ja obserwowałem scenę tamowania tryskającej krwi z ręki jakiegoś chłopaka. Biedne pielęgniarki.
-Bastek… - Alice podniosła się na łokciach, ale szybko upadła. Była bardzo słaba.
-On żyje. – powiedziałem spokojnie, a na jej zmarnowanej, opuchniętej od płaczu twarzy pojawił się uśmiech. Szczery, prawdziwy uśmiech. Piękny widok.  Nic nie odpowiedziała, ale po jej minie można było wyczytać, że się cieszy. Ba, była przeszczęśliwa!
-Pewnie Ci niewygodnie, co? – zapytała, i powoli wstała. Asekurowałem ją, ale chyba odzyskała trochę sił. Kto by pomyślał, jak dwa słowa mogą zmienić nastawienie człowieka.
-Nie, no co Ty. – uśmiechnąłem się łagodnie, choć po cichu ubolewałem nad sztywnością mego tyłka. –Wejdziesz do niego? – z jej twarzy zniknął uśmiech, za co karciłem się w myślach. „Bach, jesteś idiotą.”
-Wiesz… Może później. – posłała mi nerwowy uśmiech.


Alice :

”On żyje. On żyje. On żyje. On. Żyje. Steven Adler. Żyje. Żyje. Żyje. Żyje. Steve. Żyje…”
Bach i Pat poszli do jego sali. A ja nie miałam pieprzonej odwagi tam wejść. Wiecie, czego się tak bałam? Nie jego bladej twarzy, czy sinych ust… Bałam się tego, co mam mu powiedzieć. „Obudziłeś się tutaj, bo Twój kumpel wmówił Ci, że Cię zdradziłam.” – przecież to nigdy nie przeszłoby mi przez gardło. Muszę coś wymyślić, żeby Steve to jakoś ogarnął. „Przedawkowałeś.” – nie, no błagam. Przedszkolak wymyśliłby coś lepszego. Ale ja się chyba zatrzymałam na etapie zerówki, albo coś mnie uwsteczniło.
”Myślałeś, że Cię zdradziłam, ale to nieprawda.” – chyba tak będzie najlepiej.

Do jego pokoju wszedł już chyba każdy. Nawet Izzy się pojawił, co mnie zaskoczyło. Slash co chwilę wychodził zapalić na zewnątrz, co mnie zszokowało. Hudson, który trzyma się regulaminu, no nie. Axl i Duff się do siebie nie odzywają, McKagan chodzi jak trup, a Rose jest wkurwiony do granic możliwości. I dobrze. Siedząc na korytarzu dopatrzyłam niebieski łeb Sue.
-Ali! – krzyknęła, i podbiegła do mnie. Strasznie się za nią stęskniłam. Jej włosy o niecodziennym kolorze drażniły mnie po twarzy, ale było to całkiem miłe. –Tak mi przykro…-powiedziała ze smutkiem w oczach. Zastanawiałam się tylko, z którego powodu było jej przykro. A tych powodów trochę było.
-Tak… -odpowiedziałam neutralnie.
-Biedny Steve. – w myślach odetchnęłam z ulgą. –Ktoś u niego jest? –zapytała z lekkim uśmiechem na ustach.
-Ta, praktycznie wszyscy. – rzuciłam, i zaczęłam się bawić włosami.
-Chodź ze mną. – na jej słowa aż coś ścisnęło mnie w żołądku. Chwyciła mnie za ręce i otworzyła drzwi. Nie było odwrotu. Czas się z tym wszystkim zmierzyć.

Pokój wyglądał nad wyraz dziwnie. Nie z powodu aparatury, tylko z ilości ludzi. Siedem osób i Steven. No właśnie, Steven.
-Cześć Sue. – szepnął słabym głosem, i lekko się uśmiechnął. Cały Adler. Przełknęłam ślinę, a warga zaczęła mi się trząść. Strach przed prawdą.
-Hej Stevenku, jak się czujesz? – usiadła koło niego i przeczesała mu blond kudły.
-Dobrze. –uśmiechnął się szerzej. - Ej masz niebieskie włosy! – powiedział zdumiony. Wszyscy wymieniliśmy spojrzenia. Coś nam nie pasowało.
-No tak, już dawno. – odparła zdziwiona. Podrapała się po głowie, patrząc na nas.
-Cześć Steve. - przełamałam się i w końcu cokolwiek powiedziałam. Pat uśmiechnęła się delikatnie, i wtuliła się w Axla. Ten też złagodniał i pocałował czarnowłosą w czoło.
-Cześć...- pokiwał lekko głową. Zapanowała dziwna cisza. Wszyscy po kolei lustrowali Adlera, a potem mnie. I tak w kółko. Patrzyliśmy sobie w oczy, ale on chyba nie był do końca świadomy, co się działo. -Przepraszam, że pytam... -wstrzymałam oddech ze strachu. "Boże, nie pytaj o to..." -Kim jesteś?
Cały świat się zawalił, jak domek z kart. Wszystko się rozpadło.
-Żartujesz sobie? -zapytałam śmiejąc się nerwowo. Chłopak był nienaturalnie poważny, co do niego bardzo nie pasowało.
-Przepraszam, jesteś jakąś nową dziewczyną Izzy'ego? - był wyraźnie zakłopotany, ale i słaby. Widać było, że jego powieki są ciężkie, a głos coraz bardziej mizerny. Cały czas szeptał. A ja znów płakałam, zanosiłam się płaczem.
-Kurwa mać, nie! Nie pamiętasz mnie? Steven! Ty mnie pamiętasz, prawda? - chwyciłam go za rękę, ale wyrwał się z mojego uścisku. Zmierzył mnie, i pokiwał przecząco głową. -Boże... -szepnęłam, i wycofałam się. Dotknęłam dłonią klamkę, i w mgnieniu oka wybiegłam. Znowu uciekłam.

Ktoś za mną biegł, krzyczał coś, prosił, żebym poczekała... Ale po co?
Osoba, którą kochałeś Cię nie pamięta.
Jesteś dla niej obcym człowiekiem, nic nie znaczącym cieniem.
Przegrywasz z każdym dniem.