23 marca 2013

26. Here's my little heaven...

Chciałam podziękować z caluśkiego serca cudownej Heaven, która tak naprawdę napisała cały ten rozdział. Gdyby nie ona, nie moglibyście dzisiaj tego przeczytać. Wpadnijcie do niej, pisze bosko o Led Zeppelin i Aerosmith ;)
Dla Draconis & Żula , bo tak bardzo chciałyście czegoś pozytywnego.
*                                                                        *                                                                      *
-Steven! Pat! - krzyczałam, mając łzy w oczach. Michelle stała za mną i odgarniała ogromne kawałki szkła stopą. -Axl! Izzy! - chciałam przebiec ten durny korytarz, ale Chelle złapała mnie w talii, najprawdopodobniej chcąc mnie powstrzymać. Upadłam. Znowu ten ból, który mnie obezwładnia. W mniejszym stopniu, ale zawsze. Rozcięłam szkłem dłoń, na którego brzegach spływały stróżki (Pat, nie śmiej się. przyp.aut.) krwi. Na rozcięcie spadła słona łza, szczypiąc mnie lekko. Poczułam dłonie dziewczyny na ramionach i szybko się wzdrygnęłam, zrzucając jej ręce z moich barków. Niepewnie wstałam, i przeszłam po tym cholernym szkle najszybciej jak się dało. Odłamki lekko wbijały się w moje stopy, ale wtedy najmniej mnie to obchodziło. Wtedy liczyło się tylko znalezienie Gunsów i Pat w całym tym syfie. W powietrzu wciąż unosił się ten zapach - zapach strachu.
W tym momencie, można było opisać wszystkie moje uczucia jednym słowem: przerażenie. Wszędzie szkło. Wszędzie.
Tylko szkło.
Ściany…
I szkło…
Kto by się nie bał? Idziesz po domu, w którym nie byłaś od jakiegoś tygodnia. Nie masz pojęcia co tu się działo.  Pamiętasz, że to miejsce było w miarę sprzątnięte. A teraz? Teraz możesz iść i równie dobrze zaraz natknąć się na trupa. Albo całą ich gromadę.
Na samą tę myśl zrobiło mi się słabo. No właśnie, chciałam to zobaczyć? Czy ja, Alice Black chciałam widzieć na przykład takiego Slasha z poderżniętym gardłem? Albo Duffa z pętelką na szyi? Slasha nie, ale Duffa z pewnością. To byłby miły widok. Może nawet by mi trochę wynagrodził, za to wszystko co przez niego przeszłam… Blondynek- Żyrafa, z piękną pętelką na gardle. Chciałabym nawet taką pętlę zawiązać. Byłaby cudowna. No i oczywiście, po śmierci McKagana, zachowałabym ją. Mogłaby się kiedyś przydać. Na przykład dla mnie.
      Weszłam do salonu. Szkło trzeszczało pod moimi nogami. Nie umiałam popatrzeć przed siebie. A co jeśli zobaczę Stevena w kałuży krwi? Co jeśli on nie żyje? Właściwie… to czy jest to dla mnie istotne?
Nie wiem, czy kiedyś się już tak czułam. Czy ja go jeszcze kocham? Czy to było tylko chwilowe uczucie? Czy może wcale go nie było? A może to jakiś sen? Tak, zaraz wszystko pryśnie. Obudzę się i zacznę wszystko od początku. Taka czysta, pewna siebie, bez przeciwności losu.
A jednak nie. To nie sen. To wcale nie sen. To niemożliwe, by ktoś taki jak ja, dostał drugą szansę. Już tyle razy życie mi pokazało, jak bardzo na nią nie zasługuję. Dlatego czuję się jak śmieć. Chociaż nie. Śmieć może być jeszcze raz wrzucony do kosza i przerobiony na makulaturę, a ja już nie.
Stałam oparta o framugę. Nie było w niej drzwi. Właściwie, nie jestem pewna czy kiedykolwiek tam były. Podniosłam niepewnie wzrok.
O Boże… kochany Boże… Pat!
Na kanapie, leży Pat! Ona, nie kto inny! To jest… to jest najwspanialsza nagroda, jaką mogłam dostać po tylu trudach. Zobaczyć przyjaciółkę, wiedzieć, że żyje.
 Zaraz. Przecież jeszcze nic nie jest pewne. Nie wiesz, czy żyje, czy może od paru dni leży martwa. A nawet jeśli żyje, to czy nie powinna już zauważyć, że tu jesteś? Narobiłaś w końcu trochę hałasu…
 Och, czyżby odezwał się pan Zdrowy Rozsądek i pani Logika? Ciekawe, gdzie państwo byli, kiedy to wszystko się zaczynało! Czemu nikt mnie nie pohamował? Czemu to wszystko się tak potoczyło?! Dlaczego?! Czy już zawsze będę o to pytać?
Moje myśli krzyczały same do siebie. A ja wiedziałam, że czas w końcu zdobyć się na odwagę i tam pójść. Przekonać się, czy Pat żyje, czy już mogę zbierać pieniądze na trumnę. Pod moimi nogami znów zatrzeszczało szkło. Ale teraz było go mniej. Znacznie mniej niż w przedpokoju. Nadepnęłam na jakiś większy kawałek. Rozprysł się na malutkie części. Prawie jak ja i moje uczucia. Też zostały tak podeptane. Całe moje życie zostało tak podeptane. Wszystko rozprysło się na małe kawałeczki. Czy da się to pozbierać? Tak ot, z dnia na dzień wrócić do normalności? Chyba tak, no ale jest jeden wyjątek. Jeśli jest się mną, miałaś pseudo-przyjaciółkę Michelle, która cię zdradziła, wrednego Duffa uważającego się za kogoś megazajebistego, a do tego brakuje ci poczucia bezpieczeństwa, to na pewno nie wróci się do życia jak inni ludzie w parę chwil.
Wyciągnęłam przed siebie rękę i oparłam się o resztki szafy. To byłą kiedyś ładna szafa. A teraz, już jej praktycznie nie było. Szkoda, no cóż, wszystko przemija. Ale w końcu to nie o tym miałam mówić.
 Przyglądałam się uważnie Pat- podejść, czy nie podejść? Dalej, Alice! Możesz uciekać, nic się nie stanie. Boisz się własnej przyjaciółki?
Nagle boisz się czyjejś śmierci? Przecież każdego to czeka!
Chcesz więc uciekać? Jesteś głupia. Po prostu głupia.
 Cholera! Myśli w mojej głowie toczyły zacięta walkę. Czy tylko w moim przypadku tak by było? A inny człowiek? Jakby reagował, jeśli stałby w zdemolowanym domu, a zaraz przed nim leżała jedna z ważniejszych osób w jego życiu, która być może nie żyje?
Podejdź bliżej… jeszcze bliżej…
Od kanapy dzielił mnie już jeden krok. Widziałam już Pat dokładnie. Po krótkiej chwile dotarło do mnie, że ona oddycha. Więc śpi. Mogę być spokojna.
Chciałam wyjść z pokoju, ale już nie po szkle. Jak jeszcze podepczę te małe kawałeczki, to ją obudzę. Poszłam więc naokoło stołu.
Kurwa. Zahaczyłam o coś nogą… Jezu! Ręka. Ręka człowieka. Axl!
 Znowu to cholerne przerażenie. Żyje? Czy nie? Błagam, niech on nie umiera… Taki zwykły Will Bailey. Nie, nie William. Teraz to Axl Rose. A jednak kimś dla mnie był. Gdyby nie on, pewnie moje życie potoczyłoby się inaczej.
 Schyliłam się i zajrzałam pod stół. Mało było widać. Ale po raz kolejny odczułam szczęście. Oddycha. Też śpi. Ma tylko lekko rozcięta głowę, ale nie dziwę się. To zaczyna się troszkę wyjaśniać. Żadne włamanie, tylko impreza… Musiało być ostro. I to bardzo…
 Wyszłam na palcach z pokoju. Michelle rozglądała się po kuchni, szukając Izzyego i Slasha. Nigdzie ich nie było. Ale to można było przewidzieć. Skoro nas po imprezie wywaliło aż tak daleko, do tego Nowego Jorku, to pewnie oni są teraz w Moskwie.
       Przeszłam jeszcze kawałek po szkle i doszłam do drzwi mojego pokoju. Raczej resztek drzwi. Górnej połowy już nie było, a dolna była prawie cała obdrapana z farby. Ledwo trzymała się na zawiasach. Klamka już dawno odpadłą i leżała sobie na podłodze. Więc pchnęłam to co z drzwi zostało i weszłam do środka.
Cud.
Porządek.
Poza paroma książkami na podłodze, kilkoma butelkami na parapecie. Jakieś papierki porozrzucane dookoła. Ale to nic. Mój pokój ocalał. No może drzwi nie…
 Ogarnęłam już wzrokiem jedną połowę pokoju. Teraz druga. Tam jest łóżko. Tego się właśnie bałam… Tam mógł leżeć jakiś trup.
Alice, daj spokój! Co ty z tymi trupami?! Co, jak bałagan jest, to znaczy ze zaraz wszyscy muszą nie żyć, tak? Nie można tak przesadzać. To już jest jakaś paranoja. Dalej, popatrz tam, nie bądź taka przerażona. Jak oni żyją, to jeśli tam ktoś jest, to raczej nie martwy.
 Podłoga. Nogi łóżka. Pomierzwiona kołdra. Kształt człowieka. Blond kudły zakrywające twarz śpiącej (lub martwej) istoty. Steven? To ten sam Steven? Ten sam Adlerek?
Nie kurwa, podmieniony na lepszy model. Tak, jasne że to ten Adler! A jaki inny niby miałby być?
 Tak dawno go nie widziałam. Cholernie dawno. Tydzień, a jednak te głupie siedem dni to bardzo wiele. Takie niby nic, a jednak okropnie dużo. Alice, kochasz go dalej?
Czy ja go kocham? Może… nie wiem… Kocham takim połamanym sercem? Taka połamana miłość? Dziwna, inna? Może… chyba… raczej… jednak tak.
Łzy? Skąd w moich oczach łzy? Czemu przezroczyste krople spływają po moich policzkach? Co się dzieje? Jak to…?
 Chowam twarz w dłonie. To coś niewytłumaczalnego. Coś silnego. Wspomnienia? Sympatia do kogoś? Miłość? Chęć zobaczenia ukochanej osoby? Czyli jednak potrafię. Czuję. Mam uczucia. To tylko szara rzeczywistość sprawia, że mamy maski na twarzach, sercach, duszach...
 -Alice?- jak mi tego głosu brakowało… nawet nie wiesz jak mi tego cholernie brakowało…Chciałam coś powiedzieć. Bardzo chciałam, ale nie byłam w stanie. Słowa stanęły mi w gardle. Chociaż, czy były one teraz potrzebne?
- Alice, mała... - wstał i podszedł do mnie, odgarniając moje włosy z twarzy. Wtuliłam się w niego najmocniej, jak tylko potrafiłam. Ryczałam jak małe dziecko, które widzi mamę i tatę po długiej przerwie. Po chwili lekko się uspokoiłam, ale łzy wciąż leciały ciurkiem z oczu. Popatrzyłam na jego zaspaną, ale uśmiechniętą twarz. Jedynym problemem, były jego źrenice. Malutkie, czarne punkciki niczym główka od szpilki. Ćpał. Dużo. -Gdzie Ty byłaś? - zapytał, jakbym wyszła rano po bułki, a wróciła dopiero po 2 godzinach. Pocałował mnie lekko w czoło.
-T-to... Dług-ga histori-ia... - łkałam, opierając głowę na jego klatce piersiowej. -P-powiem Ci j-jutro, d-dobrze? - Znowu spojrzałam w jego błękitne, zaćpane oczy.
-Dobrze, nie płacz już. - pogłaskał mnie jak psa po głowie, ale wcale mu się nie dziwię. Cudowne działanie narkotyków ; one są jak środek przeciwbólowy podczas cholernej migreny. - Połóż się Ali. - wszystko co mówił, było takie nieświadome, takie beztroskie, ale bardzo pomocne. Nieświadomość, takie piękne. Takie nieosiągalne.
Niepewnie położyłam się na łóżku. Swoim, wygodnym, prywatnym łóżku. Oto mam swoje małe niebo... Blondyn położył się koło mnie, głaszcząc mnie po policzku. Wtuliłam się w niego, głęboko oddychając. Zapach jego perfum i papierosów, wymieszanych z nutką Danielsa działał na mnie tak uspokajająco.
-Przepraszam... - szepnęłam, jakby sama do siebie, i zamknęłam oczy. Oto mam swoje małe niebo... 

*                                                                         *                                                                  *
Cieszcie się, że jest dobrze. Bo długo tak nie będzie.

14 komentarzy:

  1. Steeeevenek się pojawił *__* Moja mama by się ucieszyła. Nie wiem czemu, ale z całych Gunsów najbardziej lubi tę sierotę :)
    A może jednak ten spokój zagości na dłużej... hę? :) A Duff faktycznie powinien zawisnąć na jednym z żyrandoli!

    OdpowiedzUsuń
  2. Szataniunieńko, ze wszystkich rozdziałów ten podoba mi się chyba najbardziej! Kuaniam się nisko bejbz

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam dosłownie pare sekund, więc szybki, krótki, beznadziejnych komentarz.
    Mieszknie to tragedia. Gdybym ja tam weszła to zaczęłabym napierdalać łyżami w garnki i drzeć się na całe gardło. Słodki Steven... ciekawa jestem kiedy mu o wszystkim powie. I czy duff raczy chociaż dziewczyne przeprosić... a Chell mnie wkurwia... i to wszystko...

    OdpowiedzUsuń
  4. No i była nutka optymizmu i szczęścia :D
    Na początku to myślałam, że naprawdę ich ktoś napadł i rozwalił cały dom, ale okazało się że to jedna z wielu, niszczycielskich imprez Gunsów :D
    Dobrze, że wszyscy żyją i jakoś się trzymają...domyślam się, że będzie Alice trudno nazwać uczucie którym darzy Stevena, ale przynajmniej ma kogoś komu na niej zależy i się o nią troszczy. To był taki cudowny, słodki fragment, ale domyślam się, że to długo nie potrwa :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaki złowieszczy koniec...
    Miałam zaczekać do wieczora żeby klimatycznie, po ciemku sobie przeczytać ale jak widać nie udało się, ciekawość zwyciężyła :)
    Biedna Alice, ona drży czy oni żyją a oni zawaleni w trupa śpią po imprezie. Ręce i nogi opadają ale czego się można spodziewać po Gunsach?
    Jak czytałam to aż zapachniało tym strachem, brrr.
    Kochany, słodki, naćpany Steven i życie znów robi się tęczowe.

    OdpowiedzUsuń
  6. Boshe ktoś o nas wspomniał, czuję taki fejm ;___; Nie myśl sobie, że nie lubię twoich smutnych rozdziałów, wręcz przeciwnie ja je kocham :D Mam takie po prostu skrzywienie zawodowe :P Co do rozdziału - Yaaaay! Stevie *3* To teraz wpierdol tylko i po sprawie. Tak z grubsza. Podoba mi się, czekam niecierpliwie na nowy :3 Pamiętaj, że cię kochamy <3
    ~ Draconis

    OdpowiedzUsuń
  7. Podziękowanie dla mnie. *o*
    O kurwełę, nie wierzę. :D
    Hmm.. więc powiem tak. Nie jestem w stanie skomentować czegoś, co sama napisałam, więc skomentuję tylko to co dopisałaś ty. :D
    1. Muszę powiedzieć, że Steven jest słodki, chociaż to jest tak oczywiście oczywiste, że aż trzeba to powtórzyć!
    2. Muszę ci powiedzieć, że jestem wdzięczna że doceniłaś moją pracę. xd
    To tak dziwnie brzmi.... O.o
    3. Nie wiem co jeszcze mam napisać, ale ładnie to będzie wyglądać z punktem trzecim. :)
    I właśnie jeszcze jedno. Dlaczego rozdziały tylko w weekendy? Właśnie zauważyłam, ze jednak się z tym nie pogodzę. ;_____;

    OdpowiedzUsuń
  8. Głupia Draconis nie pamięta czy cię już informowała o nowym czy nie, więc woli nie ryzykować i informuje ponownie (?). U nas na gnr-oom-nom-nom.blogspot.com nowy moi skromnym zdaniem chyba najlepszy. Przynajmniej mnir śmirszy, wreszcie. No, więc nie bij za spam tylko komentuj ;____;
    ~ Draconis

    OdpowiedzUsuń
  9. onienienienie, za dużo lukru ;___;
    chociaż, niech się ludzie nacieszą . A Ty, głupia piszesz, zamiast się na konkurs uczyć . No nie . Żarcik, jest zajedwabiste, Szatanko, wymiatasz w opisywaniu uczuć . Powodzenia w życiu, i tak wszyscy umrzemy .

    OdpowiedzUsuń
  10. Biedna Alice. tyle przeżyła, nie jest w stanie dojść do siebie... dobrze, że ma Adlera. Choć, mówisz, że będzie źle, więc podejrzewam, że jej związek - jedyny punkt oparcia - niedługo się sypnie. Mimo wszystko nadal mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
    Czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  11. U mnie nowy....zapraszam i proszę o komentarz ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Znowu u mnie nowy rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Zostałaś nominowana przez nas do Versatile Blogger Awards. Zasady u nas na: gnr-oom-nom-nom.blogspot.com
    ~ Draconis

    OdpowiedzUsuń