17 marca 2013

25. Back in Cali...

Środa, 7 stycznia.
Durne badania. 'Jak się pani czuje?', 'Gdzie panią boli najbardziej?' Chcesz wiedzieć? Boli mnie najbardziej w sercu, ale czuję pustkę. Nie uśmiecham się, nie płaczę. Nikt się przeze mnie nie uśmiecha, nikt przeze mnie nie wylewa łez. Układ prawie idealny. Prawie.
Mogę już sama wstawać z łóżka. Chodzenie sprawia mi taką radochę, ale 'muszę ograniczać wysiłek fizyczny do minimum'. Odbierają mi kolejną rzecz, która jest fajna. Serdecznie dziękuję.
Czekam z wytęsknieniem na czwartek. Dzień, kiedy w końcu będę wolna. Wypuszczą mnie z tego okropnego miejsca i nie będę musiała oglądać twarzy ludzi chorych psychicznie, nie będę musiała wdychać tego szpitalnego zapachu. Kiedy te rurki nie będą mi doprowadzać niczego do żył.
Czwartek, 8 stycznia.
Wypisują mnie. Po wypełnieniu wszystkich papierów przyszli po mnie, nie odzywając się słowem. Tak jest lepiej. Nie muszę słuchać paplaniny Duffa, którego nagle ruszyło sumienie, nie muszę słuchać naiwnej Michelle, która ślepo wierzy chłopakowi. A może nie trzeba mówić? Może trzeba coś zrobić?
Boję się mówić. Zapomniałam, jak się mówi. Nie wiem, kim jestem, ale nie wiem też, kim oni są.
Chciałabym sobie odciąć język. Wtedy nie trzeba odpowiadać na pytania, tłumaczyć się, mówić tylu zbędnych słów, porozumiewać się.
W tym cholernym życiu potrzebna jest miłość. Bez niej jest wieczna pustka, która dusi, zabija, męczy. I wtedy nie możemy być sobą. Jest się dla siebie zupełnie obcym. Tak zupełnie obcym dla samego siebie. A jednak muszę godzić się nieustannie z własnym buntem, rozgniewanym sercem, okaleczonym ciałem, chorą duszą, samotnymi powrotami. Trzeba się z tym pogodzić, bo nie ma innej drogi.

Czytałam te szpitalne zapiski, siedząc na niewygodnym fotelu w autobusie kursującym na trasie Phoenix-Los Angeles-Santa Barbara. Tak blisko do domu, a jednak tak daleko. Jeszcze tylko kilka godzin. Tleniony rozglądał się przez okno, kopiąc kowbojką o siedzenie jakiegoś dzieciaka. Blondynka rysowała coś w swoim zeszycie, nucąc pod nosem 'Mama Kin' Aerosmith. A ja siedziałam jak na szpilkach, rysując jakieś bazgroły w zeszycie. Skąd ja go w ogóle mam? Chyba ta miła pielęgniarka mi go dała. Stępił mi się ołówek, i oczy moich postaci przypominają jakieś grube, niekształtne migdały. Nigdy nie umiałam rysować, powiedzmy sobie szczerze. Narysowanie dla mnie ładnej, w miarę naturalnie wyglądającej dłoni jest porównywalne do poznania Janis Joplin. Każdy jest utalentowany. Ja mam talent do nieszczęść. I użalania się nad sobą. O tak, w tym jestem idealna.
Z przejechanymi kilometrami krajobraz drastycznie się zmieniał - od suchych pustyń na obrzeżach Phoenix, do górzystych, malowniczych dróg, oprószonych śniegiem.W końcu zobaczyłam to, czego pragnęłam z całego serca - Wysokie góry, wyglądające jak brama do Miasta Aniołów.  Duff wskazał palcem na szybę, szepcząc coś do Michelle. Ona uśmiechnęła się szeroko, i przymknęła oczy, chcąc zasnąć.
Patrzył na mnie. Cały czas się na mnie gapi. Czy on kiedykolwiek przestanie? Odwróciłam głowę w drugą stronę, zwijając się na fotelu w pseudo-kłębek. Nie był to dobry pomysł, ponieważ siniaki i ból w żebrach jeszcze częściowo pozostały. Przymknęłam oczy, i usłyszałam dźwięki '"Back Home Again" Cinderelli. Muszę wspominać, jak bardzo lubię ten zespół?

"Good times were far and few
Trustin' my hopes and dreams
With someone who said they knew
Just how to make ends meet
They haven't got a clue"


Uśmiechałam się sama do siebie, powoli zasypiając. Już się nie bałam. Powoli odlatując do krainy Morfeusza, oddychałam głęboko, ciesząc się powrotem do domu.

Śnił mi się najdziwniejszy sen, jaki do tej pory miałam. A w każdym razie najmniej zrozumiały.
Najpierw widziałam scenę - ogromną scenę pełną reflektorów, podestów, a na niej kilka statywów na mikrofony. Ogromna perkusja górowała nad sceną, jakby mówiła, że to ona prowadzi całe to przedstawienie. Pojawiła się postać bez twarzy, w białej masce. Podała mi rękę, i zaprowadziła do ciemnego pokoju, w którym był jedynie stolik, 2 krzesła i lampka. Usiadłam na krześle, a zamaskowana postać podała mi talię kart. Grałam z nią w pokera, a kiedy wydawało mi się, że wygrywałam, ona wzięła moje karty, i ułożyła z nich mały domek. Domek, który rozpadł się w kilka chwil. Po przegranej, postać kazała mi patrzeć na ścianę. Widziałam, jak perkusja jest niszczona i w końcu spada w otchłań. Potem przyszła kolej na czarnego Gibsona, który poszybował gdzieś wysoko. Następnie bursztynowy Les Paul roztrzaskał się na tysiące malutkich kawałeczków, zahaczające o wyrwane struny. Biały bas złamał się w połowie. Jedynie mikrofon się ostał. Jedynie on mógł dalej działać. W końcu poczułam chłód po lewej stronie klatki piersiowej, a postać zabrała mnie ze sobą do jakiejś czarnej dziury, umiejscowionej przy kominku. Ostatni raz spojrzałam za siebie przed wejściem w ciemność...
-Alice, obudź się. - ktoś lekko szturchał mnie w ramię. -Ej, jesteśmy już. - kurwa, to znowu on. Duff.
-Em... - przeciągnęłam się lekko, odpychając jego dłonie z moich ramion. -Świetnie. - uśmiechnęłam się sztucznie i odwróciłam głowę w stronę okna, aby popatrzeć na Miasto Aniołów. Nic się tu nie zmieniło, dzięki Bogu. Cały czas ten sam, cudowny, wszechogarniający syf, dzięki któremu chce się rano wstać i powiedzieć 'Kurwa. Jak ja to kocham!' Rażące neony i latarnie oświetlały Los Angeles w tą chłodną, styczniową noc, które wprost mówiły 'Pod każdą latarnią znajdziesz kogoś, kogo chcesz. Przy neonach zawsze znajdziesz to, czego pragniesz.' L.A prawdę Ci powie. Z dworca centralnego do domu było jakieś pół godziny drogi na piechotę. Normalny człowiek zamówiłby taksówkę, która podwiezie jego zmarznięty tyłek pod same drzwi. Ale ja nie jestem normalna. Wysiadłam, nie zwracając uwagi na Michelle i Duffa ; zwyczajnie wyszłam z autobusu, ciesząc się jak mała dziewczynka z nowego miśka. Poczułam dreszcze na plecach i założyłam cienką bluzę, która choć trochę mnie ogrzewała.
-Chelle, ja nocuję u Sue. Idź z Alice, ok? - cmoknął ją w policzek.
-Dobrze. Przyjdziesz jutro? - popatrzyła na niego oczami pełnymi nadziei.
-Tak, przyjdę. Do jutra. - pomachał jej, i poszedł w swoją stronę.
Udawałam, że całej tej rozmowy nie słyszałam, i normalnie poszłam przed siebie. Chwilę potem słyszałam, że szła za mną. Rozlatujące trampki wydają charakterystyczny dźwięk, a do tego nuciła coś pod nosem.
  Poczułam się, jakbym znowu była pierwszy raz w Los Angeles. Tylko tym razem było pozytywnie. Było dobrze. Brzuch bolał mnie z nerwów, nie wiedzieć czemu. Siniaki powoli się goiły, ale wciąż były mocno widoczne. Najbardziej martwiły mnie ślady duszenia na szyi... Wciąż można je bez trudu zauważyć.
   Przeszukałam kieszenie, ale nie znalazłam tam kluczy. Potem pomyślałam, że nigdy nie zamykaliśmy drzwi. Tak było i tym razem. Na klatce schodowej unosił się dziwny zapach. Nie wódki, nie papierosów. Nie był to dym z jointów. Ani przepocone skarpetki Axla.
-Jasna cholera... - zakryłam dłonią usta. -Kto to zrobił? - łzy napłynęły mi do oczu.
-Alice co się stało? - za mną stanęła nieświadoma Michelle. Odsunęłam się, umożliwiając jej spojrzenie na to,  co było przed nami. - O matko...




                     


*                                                                 *                                                           *
Przepraszam, że taki krótki. Mam jakiś cholerny zastój, którego nie umiem pokonać. Rozdziały będą publikowane w weekendy, inaczej nie umiem. W piątek wieczorem siadam przed komputerem i wypisuję wszystkie emocje z całego tygodnia. Albo i nie.
Liczycie na coś radosnego?
Oszukujcie się dalej.


17 komentarzy:

  1. Ten sen przypominał mi jakby wizję rozpadu Gunsów.
    Dobrze, ze Alice już wyszła ze szpitala. Ale cały czas po głowie chodzi mi pytanie: gdzie jest Steven?
    Ten zapach i szkło mnie niepokoją.
    Ale nic, czekam na kolejny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a i jak mnie powiadamiasz to nie musisz na 2 blogach ;)
      na jednym wystarczy i tak przyjdę ;)

      Usuń
  2. Califoooorniaaa, rest in peaceeeee!
    Wybacz, ta piosenka to od dzisiaj moje motto życiowe. :)
    A GDZIE GUNSI?! Wyprowadzili się z domu? Porwano ich? Popełnili zbiorowe samobójstwo? ;_____;
    Nie spodziewałam się tego. Zaskoczyłaś mnie i to bardzo. Zaczyna mi się to coraz bardziej podobać, bo umiesz budować napięcie. :D
    Teraz wszyscy czekamy na następny rozdział, który pewnie też się skończy jakąś zagadką. No więc czekam. Chce wiedzieć co się stało. ^^
    Ten obrazek jest genialny, nie wiem co w niem niezwykłego, ale jest świetny. *o*
    Skąd go masz? :D
    A tak przy okazji... Potrzebna mi pomoc. Jeśli ktoś czyta mój komentarz, to weźcie mi powiedzcie, czy ktoś by czytał opowiadanie o RHCP? Bo mam pomysł, ale nie wiem czy warto. ;______;
    Czekam na kolejne rozdziaaały! Szkoda że tak rzadko będziesz pisać... No ale rozumiem, kryzys weny zawsze łapie w najmniej odpowiednim momencie.
    Więc życzę weny, weny i jeszcze raz weny! ;D
    No więc... ten, no... Idźcie w pokoju Chrystusa. AMEN.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie potrzebuję niczego radosnego. Kolejnej słodkiej paplaniny o tym jak Duff kocha kogoś tam, a ten ktoś jego i jest słit zajebiście. Dobrze jest tak, jak jest czyli tragicznie i w chuj depresyjnie. Mam nadzieję, że faktycznie będziesz regularnie dodawać w weekendy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dojebałaś... liczyłam, że to będzie coś o odztskaniu nadzieji a tu... tragedia. Znając życie Gansi trafili do więzienia bi impreaza przeniosła się do nich. I fskrycznie, ten sen może być o rozpadzie zespółu, ba nawet wszystko pasuje jak ulał, ale po co byłby ten koleś z maską i gra w pokera? To może mieć głębszy sens. Może chodzi o coś więcej jak... znajdzie chłopaków no i oczywiście przyjaciółkę i będzie dobrze, a potem ona zacznie walczyć z nałogiem swoim i stevena, ale przegra i go wywalą, a potem będzie bezsilnie patrzeć jak wszyscy się odwracają i odchodzą z zespołu, a jej zostanie tylko Axl? Taaa... to by było coś...<3

    OdpowiedzUsuń
  5. A zapowiadało się tak pięknie, ah te płonne nadzieje. Jak ma być smutno to niech będzie, czasem trzeba się wypłakać. Uwielbiam cię tak czy inaczej. Ale chociaż dobrze, że nie ma już P. Chou, jakoś nie przepadam za azjatami. Ciekawie się zapowiada. Kurdeee oby tylko Steviemu i Izzy'emu się nic nie stało :C Nadal licze na porządny wpierdol tak dla rozrywki :D No nic, czekam na więcej i cieszę się, że Alice wróciła już do L.A. I nadal smutam trochę przez uczucia Duffa - ja głupia. Moja chora wyobraźnia oczekuje małych Adlerków tak btw xD Wiem, że nie lubisz dzieci, ale może nawet cb rozczulą takie małe bachorki z wielkimi bananami na mordach C; Chociaż może lepiej sb odpuszczę... U nas się jakoś jutro powinien pojawić.
    ~ Draconis

    OdpowiedzUsuń
  6. nie będę się rozpisywać. Nie potrzebujesz tego. Wiesz, co czuję. Ciemne jest jak tęcza.

    OdpowiedzUsuń
  7. Układ prawie idealny. Trafiłaś w sedno problemu. Całe to życie jest tylko "prawie".
    Zapach strachu. Nigdy nie może być zbyt dobrze, co nie?

    OdpowiedzUsuń
  8. Co tu dużo pisać...jak zwykle super rozdział. Chciałabym umieć opisywać tak ciemną stronę życia jak Ty :) miałam nadzieję, że z Adlerkiem się teraz wszystko ułoży, ale skoro nie będzie nic radosnego to nie mam złudzeń :D w sumie może to i dobrze, bo jesteś genialna w takich klimatach i przy okazji ukazujesz prawdziwe życie

    OdpowiedzUsuń
  9. Moje poprzedniczki już wszytko napisały, więc co będę się rozpisywać? Czekam na noowy :DD

    OdpowiedzUsuń
  10. Od kilku dni zabierałam się do Twojego bloga, bo rozdziałów dużo a czasu mało. Pierwsze części nie były rewelacyjne, ale wystarczająco dobre żeby zainteresować. I w ten o to piękny sposób zarwałam noc. I zdecydowanie było warto!
    Najpiękniej opisywałaś sceny bólu, rozpaczy Alice, sceny gwałtu czytałam ze łzami w oczach.
    Ahh... na Duffiastego chyba już nigdy nie spojrzę w ten sam sposób... przez kilka rozdziałów go nienawidziłam - krótko mówiąc, był chujem, i to takim hmm... zimnym. nie działał spontanicznie, po prostu ułożył sobie plan pt 'jak zniszczyć Alice'. Tylko o jednym elemencie w tym planie zapomniał - o własnym sercu, sumieniu które się teraz odezwało.
    Pff... rozpisałam się, przepraszam. Krótko mówiąc - czekam na następny.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nowy rozdział na http://jackdanielsbrownstonemuzykagunsi.blogspot.com/ . Zapraszam..;*

    OdpowiedzUsuń
  12. serdecznie dziękuję za miły komentarz :)

    PS.'obserwowani' już są :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Taa, wiem. Wszyscy kochają Adlera i mnie..xD
    A koszmar mi się śnił taki, tylko dużo bardziej rozwinięty i ja się miałam zabić jego ręką, bo się bałam, że bd się nade mną znęcał, ale oczywiście nie trafiłam w serce (w śnie tylko jak trafiłam w serce to umieralam) i musiałam na parę razy..xD Potem przyszła do tego kościoła moja wychowawczyni, popaczyla na mnie, na dokrwawione noże Freddy'ego i zaczęła się wydzierac na mojego długówłosego chłopaka, co on do kurwy nędzy mi zrobił..xDD A dzisiaj też miałam przeciekawy sen, ale go opisze w innym rozdziale..;P Już jakoś prawie na końcu opowiadania..;)
    Z tą śmiercią to tak... Chyba boimy się kogoś stracić w trosce o własną dupe.. Żeby nie zostać samemu. Takie moje zdanie..;>

    PS. Zaczęłam czytać na lekcjach, ale nie mogłam się skupić i przeczytam wieczorem. Oczywiście zostawię komentarz..;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Cholera.. Przeczytałam wtedy, co obiecałam skomentować, ale oczywiście musiałam coś spierdolic i nie mogłam opublikować komenta..;_;
    Kurwa, w końcu dojechali.. Tylko tak średnio się z tego cieszę, bo... Jprdl, co one zastały w Hellhousie?? Dzizyyys, mam nadzieję, że z Gunsiątkami wszystko w jak najlepszym porządku, bo jak nie to masz wpierdol, wiesz o tym, prawda?? Hmm... Nie wiem, co jeszcze.. Kurde, myślę, że Alice (?) porozmawia z Michelle i sobie wszystko wyjaśnią.. M in Al jej wytłumaczy, jaką jest idiotką, że ufa Duffowi na słowo.. A skoro już jesteśmy przy Duffie... P. Chou już nie ma.. Ale i tak go może ktoś zgwałcić, co nie??.;D (Np ja..xD)..
    Jeszcze raz przepraszam, że dopiero teraz.. Czekam na kolejny i pozdrawiam..;*

    OdpowiedzUsuń