9 lutego 2013

20. You've got a one way ticket to your suicide...

Po pierwsze - Przepraszam.
Po drugie - To NIE jest ostatni rozdział.





-Zostaw mnie... Proszę....- powiedziałam cicho przez łzy, starając się wyrwać z jego ramion.
-A niby czemu? Zapewniasz mi niezłą rozrywkę. - syknął, i przycisnął mnie mocniej do ściany. Jedyne co wtedy widziałam, to jego brudną bluzkę i flanelową koszulę. Wyrywałam się i starałam uciec, choć tylko uderzałam mokrymi kosmykami włosów o jego klatkę piersiową. -No chodź...- mruknął i rozpiął delikatnie moje spodnie.
-Nie! Zostaw mnie! - krzyknęłam, za co dostałam w twarz. Wydzierałam się o pomoc, łudząc się, że ktokolwiek mnie usłyszy; Nic z tego. Nikt nie przyszedł, nikt nie pomógł, nikt nie usłyszał. A może nie chciał usłyszeć?
    Leżałam na zimnych kafelkach i nie mogłam się ruszyć - znowu strach, paraliżujący Twoje ciało. Znowu obrzydzenie do samej siebie. Ten zboczeniec dobierał się do dolnej części garderoby; czułam jego lodowatą rękę na podbrzuszu. Płakanie już nie pomoże; Nigdy nie pomagało... Leżałam jak lalka, patrzyłam się w jeden punkt. Nie wyrywałam się, nie rzucałam, nie krzyczałam, nie płakałam. Modliłam się, żeby już skończył. Niech w końcu się wyżyje i zostawi mnie w spokoju.
-Proszę... - szepnęłam, patrząc w sufit. -Błagam... - jęknęłam głośniej, bo przejechał szorstką dłonią po wewnętrznej stronie mojego uda, sprawiając że zadrgałam ze strachu. -Skończ już... -zawyłam, czując jak łza spływa po policzku. Obiecałam sobie, że nie będę płakać, bo to i tak nic nie da. Obiecałam też sobie, że będę szczęśliwa. A jak jest, to można zobaczyć na załączonym obrazku.

Albo jestem na zaawansowanym poziomie choroby psychicznej, ale słyszałam kroki. Odwróciłam głowę w stronę drzwi; cisza.
Słychać jedynie przyspieszony oddech mężczyzny.
Znowu kroki.
Cisza.
Wiązanka przekleństw.
Cisza.
Czy mój mózg desperacko próbuje mnie pocieszyć, tworząc odgłos obcasów uderzających o posadzkę?
Kroki.
Słychać je coraz wyraźniej.
Pozbawiona dolnej części ubrania, błagalnie patrzyłam na drzwi, oczekując pomocy.
Jestem niemal pewna, że ktoś chodzi koło drzwi.
Cisza.
Desperacki krzyk.
Ciemność.
Ból.



Powieki mimowolnie zamykały się i otwierały, widziałam jedynie urywki, i to tego jak przez mgłę. Ktoś mnie szarpał, krzyczał, ale nie wiem na kogo. Kręciło mi się w głowie, wszystko było takie niewyraźne, rozmazane. Tępy ból obezwładnił moje ciało...


-Ej, mała. Popatrz na mnie. -ktoś poklepał mnie lekko po policzku, mimo to bolało, jakby ktoś przyłożył mi prawego sierpowego. -Ej...Słyszysz mnie? -nawet głos był  niewyraźny, ale wnioskuję, że to kobieta.
-Michelle?! - krzyknęłam, wykorzystując resztki sił.
-Nie... Nie jestem żadną Michelle. - podniosła głos. -Jestem Carolina. A Ty jesteś...?
Pobita, zgwałcona, samotna, nieszczęśliwa, krwawiąca, zmieszana z błotem, znienawidzona....
-Alice - odpowiedziałam dopiero po chwili. - Możesz mi powiedzieć, jak się tutaj znalazłam? - rozejrzałam się dookoła; w takiej spelunie nigdy nie byliście. Kobiety pluły na blaty, żeby je 'wyczyścić', mężczyźni leżeli bezwładnie pod stołami, trzymając o życie butelki w dłoniach. Niektóre okna były poprzybijane deskami, jedno nie miało nawet szyby. Ciężki dym tanich papierosów unosił się w powietrzu i mieszał się z ostrym smrodem potu.
-Witamy w Little Rock! - Carolina podała mi butelkę wody i chwyciła mnie za ramię; Chyba znowu tracę przytomność.



A teraz gdzie jestem? Dobre pytanie. Ok, określam położenie - Za twarde na łóżko, za miękkie na trumnę. Hm. Powietrze chłodne i rześkie, czyli nie jestem w grobie. A szkoda.
Słyszę rozmowę, czyli jestem wśród ludzi.
Otworzyłam oczy. Rażące światło lekko mnie oślepiło, więc kilka razy przetarłam powieki.
Tir.
Czyli jednak piekło trwa.
Przewróciłam się na brzuch i próbowałam się podnieść, ale wszystko tak cholernie bolało... Przyłożyłam policzek do podłogi, tak przyjemnie zimnej. Kilka głębokich oddechów i druga próba wstawania.
-Proszę, pomóżcie mi... -wyszeptałam, opierając się czołem o podłogę. -Ja już nie mogę...
Ponownie kręci mi się w głowie. Ponownie robi mi się ciemno przed oczami. Ponownie tracę przytomność.


-Ali, popatrz na mnie... - usłyszałam z oddali dobrze znany mi, dziewczęcy głos. -Alice, słyszysz mnie?
Pokiwałam głową z wielkim trudem, i otworzyłam ciężkie powieki. To Michelle. Zmartwiona, pełna troski.
Wróciła. Wróciła? -Napij się wody. - podała mi butelkę, którą ledwo złapałam. Była taka ciężka... Posłusznie zrobiłam, co kazała, i czekałam aż wróci mój ostry wzrok. Uśmiechnęła się blado, co chyba oznaczało, że jest ze mną lepiej.
-Dziękuję Michi... -odwzajemniłam uśmiech, odgarniając kosmyki ciemnobrązowych włosów z twarzy. -Co się ze mną działo? Prawie nic nie pamiętam...
-Traciłaś przytomność. Najpierw w łazience, pan Chou po Ciebie poszedł. - Od kiedy gwałt nazywa się pójściem po kogoś, bo zemdlał? -Potem przyszły kobiety z tego moteliku w Little Rock. A teraz znowu zemdlałaś.
-Tylko ja potrafię stracić przytomność 4 razy dziennie. - rzuciłam pół żartem, pół serio. Poczułam jak ręce zaczynają mi drgać. -Masz coś do jedzenia?
-Zaraz Ci coś przyniosę, poczekaj... - wstała i otworzyła szafkę. -Ciastka owsiane?
-Cokolwiek. - okryłam się leżącym obok kocem, bo zrobiło mi się cholernie zimno. Dziewczyna podała mi opakowanie i gapiła się jak jem. -Chcesz? - podałam jej pudełko.
-Nie, dziękuję. - wzięła gazetę do ręki i zaczęła ją wertować.
-Mogę Ci coś wytłumaczyć? - spojrzała na mnie spod kartek tygodnika dla kierowców.
-Ale o co Ci chodzi? - zmarszczyła brwi.
-No bo, wtedy kiedy rzekomo spałam sobie w motelu, to ja...
-O, Mdlejąca Księżna się obudziła! - zawołał stojący w drzwiach Duff. No tylko jego mi teraz brakowało!
-Daj spokój, chciałam porozmawiać z Michelle. - popatrzył na mnie zdumiony. -Czyli idź stąd! - machnęłam ręką.
-Pan Chou chciał też gadać z Chelle, więc to ona idzie. - uśmiechnął się wrednie.
-No to sobie będzie musiał poczekać, mam jej coś ważniejszego do powiedzenia.
-Szczerze wątpię. Kto chciałby Cię słuchać? - wzruszył ramionami, chwycił blondynkę za ramiona i wyprowadził z części mieszkalnej -Znowu chcesz ją okłamać?
-Nie chcę jej okłamać, nigdy tego nie zrobiłam. - syknęłam na niego.
-Bardzo ciekawe...- wziął jabłko do ręki i rzucał nim w powietrzu.
-Jesteś chujem. - popatrzyłam mu prosto w oczy, po czym porwałam drugi koc.
-A Ty pizdą. - kolejny wredny uśmiech.
-Wyjdź. - zaczęłam się trząść. Zimny pot oblał moje ciało, a czoło było cholernie gorące.
-Nie. - usiadł naprzeciwko mnie, gryząc owoc.
Co mi się dzieje? Czyżby złapała mnie jakaś przeklęta grypa? Raczej nie, nie zaziębiłam się chyba.
Jakieś skutki uboczne po Sylwestrze? Też nie, w końcu jedziemy już 3 albo 4 dzień, to trochę późno na oznaki kaca. Kurwa. Wiem co mi jest.
-O, czyżby Alice była na głodzie? - powiedział ze sztuczną troską basista. -Ojejku, jejku. Biedactwo. - wygiął usta w kształt podkowy i przejechał palcem po swoim policzku.
-Nie, nie jestem. - zacisnęłam dłonie w pięści, żeby opanować ich drganie. -Nie jestem ćpunką...
-Owszem, jesteś. Tylko ćpunom tak się dzieje, kiedy dawno nie brali.
-Nie jestem ćpunką... Nie jestem...
-Jesteś, jesteś. Każdy ćpun tak mówi.
-A Ty jesteś pierdolonym alkoholikiem i nikt Ci tego nie wypomina! - wydarłam się na niego. Miałam serdecznie dość jego, tej całej podróży i życia. Czy ja jestem komukolwiek potrzebna?
-No bo zajebistym trzeba się urodzić.
-Zamknij się już... -warknęłam i położyłam się na boku, nierówno oddychając. A może faktycznie byłam na głodzie? Możliwe. W Sylwestra wzięłam dużo, nawet za dużo. Przez święta też trochę tego było. Jasna cholera. Jestem narkomanką? Znowu wróciło? Nie, nie... Tak nie może być. Nie zniszczę tym sobie życia.
Nie drugi raz. NIE.


Nastał wieczór, wjechaliśmy do Hope. Fajna nazwa miasta, nie? Szczególnie dla kogoś, kto stracił całą nadzieję.
-Jesteśmy niedaleko Dallas. Jutro będziemy musieli się rozstać. - powiedział kierowca, kiedy wysiadaliśmy z ciężarówki.
-Jaka szkoda. -rzuciłam z nutką ironii. -To gdzie się spotykamy i o której?
-Spotkamy się tutaj, na parkingu. - pokazał palcem na kawałek betonu, cokolwiek to miało znaczyć.- Czy ja wiem...? Jest 17. Więc o 22 zamykam drzwi do tira i do niego nie wejdziecie przez całą noc. - kaleczył lekko Wietnamczyk.
Duff i Michelle poszli się przejść po pobliskim parku, a ja, że zostałam sama, poszłam coś zjeść. Jak najdalej od Chou. Po drodze natknęłam się na bary szybkiej obsługi, wytworne restauracje i knajpy z Azjatyckim żarciem. Dzięki wycieczce krajoznawczej przed całe Stany nabrałam wstrętu do wszystkiego, co związane z Azją. No chyba że pandy. One za przezajebiste!
    Znalazłam się w tej mniej ciekawej części Hope; powybijane okna w zniszczonych kamienicach, prostytutki, patrol policyjny. Zdrowy rozsądek kazałby mi spierdzielać stamtąd bardzo, bardzo daleko, ale zdrowy rozsądek był chory.
A może Duff miał rację, że jestem ćpunką?
Zaraz.
On nigdy nie ma racji.
Ale w sumie tak wyglądam ; blada cera, podkrążone oczy, brudne, wymięte ubrania, potargane spodnie, rozlatujące się trampki i włosy odstające w każdą stronę.
Przeszłam się koło ciemnych, bocznych uliczek. 'Alice idź stąd' usłyszałam w głowie, ale szybko ten odgłos został stłumiony przez wycie syreny policyjnej.
Serce zaczęło mi szybciej bić...
Ręce się trzęsły...
Przejechali.
Co za ulga...
Tam na końcu ślepej uliczki stał przygarbiony i wystraszony chłopak. Chował coś szybko do kieszeni płaszcza, jakby bał się, że go nakryję. Byłam już na tyle blisko, żeby zobaczyć całą jego twarz - Blady szatyn z szarymi oczami. Podbiegłam do niego, ale wystraszył się i wszedł do jakiegoś mieszkania.
-Nie, zaczekaj! - uderzyłam pięścią o drzwi. -Wróć! Proszę! -osunęłam się po ścianie. -Wróć...
-Czego chcesz? - usłyszałam jego głos zza drzwi.
-Kupić. - otworzyły się niepewnie.
-Konkretniej? - stał przede mną, szukając w kieszeniach towaru.
-Masz Charliego? - popatrzył na mnie z góry.
-Mam. Ile? - wyciągnął woreczek z białym proszkiem.
-6 działek. - rzuciłam bez zastanowienia.
-Dziewczyno, chcesz się zabić? - złapał mnie za rękę, która wciąż drżała.
-Może... - odwróciłam wzrok. -Ile płacę?
-300$
-Nie możesz mniej? Mam tylko... - przegrzebałam kieszenie i portfel. -Niecałe 200.
-No to weź 4 działki, i zapłacisz 190$.
-Dobra, masz. - podałam mu pieniądze, a on mi Charliego. -Dzięki.
Zniknęłam za rogiem.
Błogość.
Nieświadomość.
Brak bólu.
-Tęskniłam za Tobą... - powiedziałam sama do siebie, kierując się do centrum Hope.
     Te neony były jeszcze bardziej rażące i kolorowe niż zwykle, ludzie milsi niż kiedykolwiek, a życie stało się takie piękne...
Sklep z bronią? Weszłam, kupiłam pistolet i wyszłam. Godzina? Ludzie szczęśliwi czasu nie mierzą.
Ale było po 21. Ruszyłam przed siebie na kokainowym haju do tira, bo przecież pan Chou  mi drzwi zamknie i nie wejdę... Co ja bredzę?
Po cichu weszłam do ciężarówki, potykając się o kowbojki Duffa. Ich właściciel leżał na łóżku, spał.
Michi nie było, albo tak mi się wydawało. Hej, miałam przecież pistolet w ręce. A co jakby to wszystko zakończyć?
Nie chodzi mi o samobójstwo, przecież moje życie jest teraz takie cudowne! A może tak zabić obiekt moich problemów? Wycelowałam broń w basistę, z błogim uśmiechem dotykając spustu.

To był koniec.

13 komentarzy:

  1. Nienawidzę Duffa, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę. Ale niech go nie zabija.
    Całe szczęście, że to nie ostatni rozdział bo kończyć w takim momencie to jak wybrać sobie kolor sznurka na stryczek. I niech ta podróż się już skończy bo to takie okrutne dla biednej dziewczyny.
    Pandy są zajebiste :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz u mnie :)
      A co do pytania, tak mam granatowe wstążki w białe groszki. Moje planowanie finansami zawsze doprowadza mnie do bankructwa więc sznurówki były za drogie ;) Ale wstążki się zadziwiająco dobrze trzymają.
      Martensy noszą bogaci więc się pociesz :*
      I wcale nie są aż takie doskonałe te moje rysunki... Nie mniej miło mi :)

      Usuń
  2. Wow! Strzeliła? OMG Ja wiem, że Duff jest strasznym chujem (nie wiem, dlaczego), ale nie może go zabić, bo nie będzie Gunsów :P Chciałabym, żeby w końcu skończyło się piekło z tym cholernym Wietnamczykiem w roli głównej (od teraz Wietnamczycy będą kojarzyć mi się z gwałcicielami o.O)

    OdpowiedzUsuń
  3. kocham to.
    niby tak mało zdań, mało emocji, a wyrażają wszystko.
    Ból.
    Strach.
    Pistolet w dłoni... Kiedyś ja będę w takim stanie. Kiedyś ja będę celować w kogoś. Kogoś, kogo nienawidzę.
    Duff to chuj. Ale nie przespał się z panem Chou, jest mo smutno... Byłoby im tak dobrze razem. ;3

    to jest chyba mój ulubiony rozdział. Jest świetny do granic możliwości. Myślcie co chcecie, ale i tak wszyscy zginiemy.
    A wtedy będzie nam dobrze.
    Znikną nasze problemy.
    Odpłyniemy...

    Czekam na następny, keep on rockin' ! (wiem, że zgapione od Ciebie, ale musisz mi wybaczyć) \m/

    OdpowiedzUsuń
  4. Duff to chuj .... to nawet mało powiedziane . Przecież kochał ją ! A teraz jest .... nie ma słów żeby go opisać. Biedna Ali ... była szczęśliwa , wszystko było w porządku i nagle ... tak mi jej szkoda. Czekam na następny rozdział !

    OdpowiedzUsuń
  5. A ją myślę, że ona powinna dodać mu te działki do jedzenia. A najlepiej i jemu i wietnamczykowi. Okraść tego chuja w Dallas i spierdolić jak najdalej.
    Ciągle nie ma okazji pogadać z Mich. Ale po powtocie powinna wszystko opowiedzieć Stevenowi i pokazać jak wygląda jej ciało. Eh... niech już będą w L.A.!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na nowy rozdział na: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. O matko jak mi strasznie żal tej dziewczyny...który to już raz ją zgwałcił? Wszystko by wyjaśniła Michie, ale musiał się pojawić Duff oczywiście. Idiota, idiota, idiota...Ale mimo wszystko chyba go nie zabiła co? :D w sumie nie dziwię się jej, po tym co przez niego wycierpiała

    OdpowiedzUsuń
  8. Nowy rozdział na http://jackdanielsbrownstonemuzykagunsi.blogspot.com/ ..;)
    U Ciebie przeczytam najszybciej, jak to możliwe..;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Axl.. Może dlatego, że jak się oświadczał Erin Everly to miał pistolet w ręce i groził, że się zabije.?..xD A Thony'ego chciałam się pozbyć na dobre, więc...:P Jeszcze nie napisałam, że zawieszam, tylko że się nad tym zastanawiam..
    Kuźwa, muszę w końcu Twój przeczytać.! ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. No bu kuźwa musze się uczyć, chociaż pewnie zamiast pisać tego komentarza, to mogłabym przeczytać..xD Ale przeczytam wieczorem..;* Uuu.. To postaram się nie zawiesić..xD A skończyć nie skończę. Tzn. skończę, ale doprowadzając wszystko ładnie do końca..;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Huee.. No powiedziałam, to przeczytałam, nie.? :D
    Dobra, ale teraz to już mi nie jest tak wesoło... Znowu ją kuzwa zgwałcił.! No ja pierdolee, jaki on jest pojebany.! A bardziej od niego, to tylko Duff, który mnie tak strasznie denerwuje w tym opowiadaniu, że aż tego nie pojmuję. Zabiła go.? Bo jak go zabiła... To dobrze. Nie wierzę, że to piszę, ale serio tak myślę. Wgl pisałam godzinę temu argumenty za karą śmierci na WOS, więc teraz to bym wszystkich skazała.xD Ale jeśli go nie zabiła... To na zakończenie podróży tak: okazuje się, że Chou jest bi i chce się przespać z Duffem. Duff się broni zębami i pazuraami ale ten i tak go gwałci. I niech cały świat się o tym dowie.! To przestanie tak kurwa "bo zajebistym to się trzeba urodzić". I niech się ta podróż już skończy, bo szkoda dziewczyny..;c Jeszcze nie może nic wytłumaczyć Michelle, bo się Duff wpieprza...;/
    Pozdrawiam..;*

    OdpowiedzUsuń
  12. Duff jest chujem , jestem ciekawa czy go zabije bo jakby tak to mogło by byyć ciekawie. I niech ta popieprzona podróż sie skończy .

    OdpowiedzUsuń