3 stycznia 2013

17. I hate EVERYTHING about you, McKagan.

Na początku, krótkie ogłoszenia!
1. Przepraszam że taki krótki, ale jakoś nie miałam weny pisać więcej, wiecie...
2. Będzie zakładka 'Informowani', więc kto chciałby nim być, proszę o wpisanie się tam, i podanie w jaki sposób chcecie być informowani ( gg / blog)
3. Większość Bloggerek dziękuje za 30.000, 10.000, ewentualnie za 80.000 wyświetleń, a ja... Ja chciałam podziękować za prawie 2500 ;) I podziękować za każdy zostawiony, bardzo miły komentarz. Na prawdę, bardzo dziękuję. Gdyby nie Wy, nie pisałabym. Dziękuję jeszcze raz! ; *
4. Prosiłabym o wybranie reakcji, która znajduje się pod rozdziałem. A za komentarz się nie obrażę ;)
5. Mam już 5 obserwujących, co dla mnie jest zaszczytem, choć stosunkowo 5 to mało. Ale dla mnie to AŻ 5 osób!
6. Ostatni punkt! Mam taki dziki pomysł (xd), ale pomyślałam sobie ostatnio, czy nie stworzyć zakładek 'Axl & Alice Lafayette Story' i 'Duff & Alice Seattle Story'. Co myślicie? Czytalibyście? Jeśli tak, napiszcie w komentarzu. Jeśli nie... To też napiszcie ;d
Dzięki za uwagę, zapraszam na rozdział :








-Jak my się tu znaleźliśmy?! JAK?! - zapytał wkurwiony do granic możliwości basista.
-Mnie się pytasz?! Może jestem temu winna, co? - krzyknęłam na niego.
-Pewnie tak. Zawsze pakowałaś mnie w kłopoty. - rzucił nonszalancko, i odpalił papierosa. O nie, tego było za wiele, przesadził.
-Zawsze? A co to znaczy 'zawsze'? - wyrwałam mu tlącego się papierosa z ręki. -Ile znaliśmy się w tym pierdolonym Seattle? Trzy tygodnie? Miesiąc? - wrzeszczałam na niego.
-Miesiąc i cztery dni. - odpowiedział, zawieszając głowę. Lekko zamarłam. Odpowiedziałam dopiero po chwili.
-Liczyłeś? - zapytałam drżącym głosem.
-Myślisz, że byłaś dla mnie kolejną dziwką?
-Tak myślę. - odparłam chłodno.
-No to się mylisz, zależało mi na Tobie. - popatrzyłam na niego. Kłamał, czy mówił prawdę? -Dopóki wszystkiego nie spierdoliłaś.
-Że jak!? Ja? Ja spierdoliłam sprawę? A kto mnie okradł i zostawił? - łzy spłynęły mi po policzkach, mimo tego, że nie chciałam się rozklejać. To za bardzo bolało.
-Słuchaj, nikt nie jest idealny. - wyrwał mi swojego papierosa z ręki i zaciągnął się dymem.
-Zaprzeczasz sam sobie. Jesteś... - zabrakło mi słowa. Wszystkie ciule i skurwysyny za mało oddawały moją złość. -Przepraszam. - tylko to z siebie wydusiłam. Chłopak był lekko zdezorientowany, ale chyba dumny, że doprowadził dziewczynę do płaczu. -Przepraszam, że nie jestem idealna. Przepraszam, naprawdę. Pamiętaj o tym, kiedy następnym razem pokażesz mi, że jestem dla ciebie nikim i wbijesz mi nóż w każdy centymetr skóry. - powiedziałam cicho przez łzy i wybiegłam z tego czegoś, co nazywało się 'mieszkaniem', na ulicę Nowego Jorku. Przestałam płakać, a zaczęłam ryczeć, bo znowu rany zostały otwarte. Bolało.
Nie odchodziło mnie to, że na dworze było jakieś 5 stopni powyżej zera i padał śnieg z deszczem. Usiadłam na krawężniku, i schowałam twarz w dłoniach.
Teraz zapewne powinnam pomyśleć, że to tylko zły sen, i  zaraz się obudzę. Ale ja byłam świadoma tego, co się dzieje. Przynajmniej mi się tak wydawało. Co ja mam teraz zrobić? Chyba poszukać reszty zespołu, mam nadzieję że też tu są. Podniosłam się, i wytarłam łzy spływające po policzku. Na samą myśl o tym, że mam wrócić do pomieszczenia, gdzie był Duff, zrobiło mi się słabo. Ponownie usiadłam, i starałam się jakoś opanować; w głowie kręciło mi się niemiłosiernie, trzęsłam się cała z zimna a do tego płakałam. Ukryłam głowę w dłoniach i starałam się opanować drżące ręce. Poczułam jak ktoś mnie czymś przykrywa, otula. Z trudem popatrzyłam do góry. Moim wybawieniem stała się mała Michelle. Była lepiej ubrana ode mnie - długie spodnie i jakaś za duża na nią skórzana kurtka zapewniały jej ciepło.
-Alice, wstawaj... Przeziębisz się. - mówiła takim spokojnym tonem. Podniosłam się i popatrzyłam na nią ; chyba była nieświadoma, gdzie się właśnie znajdujemy. -Zimno w tym Nowym Jorku... - a jednak wie.
-Cholernie. Musimy wracać. - rzuciłam. -Tylko jak? Jesteśmy na drugim końcu kraju!
-Ej, spokojnie. Przeszukaj kieszenie, wszystkie. - zaczęłyśmy grzebać w kieszeniach kurtek i spodni. -Masz coś?

-Portfel Anthony'ego z całkiem niezłą zawartością... - przeliczyłam szybko banknoty. -78 dolarów. Mam jeszcze kupon na darmowe obiady w jakiejś knajpie i... paczkę gumek. - Włożyłam 'skarby' z powrotem do kieszeni, i zapięłam kurtkę, zapewne Tony'ego.
-Ja mam 12 dolców, talon do klubu striptizerek, i naszyjnik. Ładny jest. - przyjrzała się delikatnemu łańcuszkowi ze srebrną gitarą. -No to co, idziemy po Duffa i w drogę? - na sam dźwięk jego imienia aż się we mnie coś zagotowało.
-Tak. Oczywiście. -wysiliłam się na lekki uśmiech. -Wiesz, a mogłabyś sama po niego iść? Mi jest trochę duszno, wiesz... I jakby pozostali jeszcze spali, to wiesz, ten tego... -pomachałam wymownie rękami. Nie chciałam powiedzieć 'okradnij ich', ale w sumie tak było. Albo nie; Jak mówi Slash 'pożyczamy na czas nieokreślony'.
-Spoko, rozumiem. - zaśmiała się pod nosem. Zastanawiam się tylko, co mała Michi miała z geografii. Dobra, kij z tym. Teraz tylko dostać się do Kalifornii. Po chwili wróciła z Duffem, mając przy sobie jeszcze kilka butelek wody, czarne dżinsy, żółtą bluzę i dwie pary trampek.
-Duff ma jeszcze trochę kasy i mapę. - ciszę między mną, a McKaganem przerwała Chelle. -Ali?
-Mam pomysł, może pójdziemy coś zjeść. Znalazłam talon na obiady w jakimś barze. - unikałam spojrzenia basisty, więc gapiłam się na dziewczynę.
- A może poszukalibyśmy innych? - rzucił chłopak. -Jak zwykle, ta tylko o sobie.
-No to Ty idziesz na poszukiwania, a Michelle i ja idziemy jeść. Proste. - wzruszyłam ramionami i złapałam dziewczynę pod ramię.
-Nie, nie, kurwa nie. Nie ma tak. Chodzimy wszyscy razem, bo się znowu pogubimy. - ukatrupiłabym za ten nonszalancki wzrok.
-No to idziemy coś zjeść! - powiedziała Michelle.
-Świetny pomysł, come on! - Czy ja przed chwilą nie powiedziałam tego... A nieważne. Poszliśmy pod adres napisany na kuponie i zjedliśmy jakieś naleśniki.
Nie powiem, zawsze chciałam zwiedzić N.Y. No może nie w takich okolicznościach, ale ok. Jako że pan McSkurwysyn nalegał, żeby poszukać innych, no to prędzej czy później to zrobiliśmy. Przy okazji pospacerowałam po Central Parku. Kiedy nasze poszukiwania zaczęły przybierać postać rozglądania się za jedzeniem, stwierdziliśmy że przydałoby się wydostać z Miasta, które nigdy nie śpi.

-Ktoś wie, gdzie jesteśmy? -zapytała zmęczona Michelle, uporczywie poszukując wolnej ławki.
-Nie bardzo. Pełno tu ludzi, więc... -zaczął Duff.
-Która to aleja? -zapytałam, wchodząc mu w słowo.
-Bodajże Siódma. A ulica... - przymrużyła oczy w poszukiwaniu numeru. -Czterdziesta pierwsza. A po co Ci to?
-Czterdziesta pierwsza, czterdziesta pierwsza...A na czterdziestej drugiej jest...-pomyślałam chwilę- Jesteśmy koło Times Square. - uśmiechnęłam się lekko.
-Na pewno, już Ci uwierzę. - rzucił basista. -Skąd to niby wiesz, pani Atlas Świata? - wskazałam mu palcem na jedną ulicę, na której końcu było widać pełno neonów, ludzi, restauracji oraz różnego typu korporacji i firm. -No super, pokazałaś mi Nowy Jork. Ale skąd mam pewność, że to akurat Times? - co za wkurwiający osobnik.
-Może dlatego, że tam jest siedziba MTV? - pokazałam mu palcem. -A tam Broadway 1585. A tam - odwróciłam się na pięcie - Jest plac Times 5. Dalej nie wierzysz?  - Machnął tylko ręką.
-Alice, skąd ty to wiesz? Myślałam, że tu nigdy nie byłaś. - popatrzyła na mnie Michi.
-Bo nie byłam. Ale zawsze chciałam. Znam mapę Central Parku na pamięć, a o Times Square wiem w sumie mało. - popatrzyła na mnie zdziwiona. -Każdy ma jakieś zboczenia, nie? -uśmiechnęłam się lekko.
-Nieźle... - pokiwała głową. -Widzę faceta z hot dogami! - pobiegła do budki i szybko wróciła z trzema porcjami jedzenia. -Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy!
Co jak co, ale głodni bylismy praktycznie cały czas. Do czasu, kiedy znaleźliśmy na ulicy 10 baksów i poszliśmy na Pizzę Nowojorską - wtedy nie miałam ochoty patrzeć na jedzenie przez dwa dni.
Rozeszliśmy się w poszukiwaniu rozkładów autobusów, albo czegoś w tym stylu. Nie było bezpośrednich połączeń do Los Angeles, więc szukaliśmy jakiegokolwiek ; Chicago, Boston, Atlanta, Nashville, Indianapolis. Reakcją na ostatnią miejscowość był przyspieszony oddech. Nie chciałam mieć nic wspólnego z tym miejscem. NIC.
-Ej Alice. - Michelle wskazała palcem na mapę. -Ty nie jesteś przypadkiem z Indiany? - zgniotłam w ręku jakąś ulotkę.
-Tak. Jestem. Ale nie mam zamiaru tam wracać. Nigdy. - ostatnie słowo wycedziłam przez zęby.
-Jej, przepraszam, nie wiedziałam że nie chciałaś o tym gadać. - przeprosiła mnie Chelle.
-Nie, spoko. Ok. - poklepałam ją po ramieniu.- Powinniśmy się zwijać... A co powiesz, jakbyśmy pojechali tu... -wskazałam jej na mapie Nashville. -A potem tutaj, do Oklahomy. Wiem, że stamtąd jest już bezpośrednie połączenie do L.A. - Młoda pokiwała głową, a wtedy pojawił się zdyszany Duff.
-Tu jesteś... -zawołał do Michi, po czym zobaczył mnie. - Jesteście. -  poprawił się niechętnie - Wracamy do domu. Na końcu 46 ulicy jest pan Chou, jedzie do Dallas tirem, więc bierzemy się z nim! - uśmiechnął się, dumny ze swojej 'roboty'.
-Pan Chou? Do Dallas? Tirem? - zapytałam zmieszana. -No dobra, idziemy. - rzuciłam.
Przeszliśmy zaledwie kilkadziesiąt metrów, kiedy naszym oczom okazał się spory parking i jeden, stojący na nim, ogromny tir.
-Dzień dobry panie Chou. - uśmiechnął się sztucznie McKagan. -Możemy już jechać? - Azjata w średnim wieku popatrzył na nas, następnie na Duffa, a potem znowu na nas.
-Tak, tak. C
húng ta phải nhanh lên! Ngay lập tức hoàng hôn! - wymieniłam spojrzenia z Mish. -Znaczy.. Ruszajmy! - uśmiechnął się szeroko, prawie jak Steven. Ale mi go brakowało, bez Adlerka pusto w środku.
     Weszliśmy do wielkiego tira ; z przodu były 4 siedzenia, z tyłu coś w stylu małej kuchni i łazienki oraz niewielkie łóżko. Usiedliśmy na przodzie, koło pana Chou siedziała Chelle, potem Duff i ja. Gorzej trafić nie mogłam. Owy Chou był z Wietnamu, i wiózł produkty z tamtego kraju do Dallas, na światowy rynek. Miał 6 dzieci i 'cudowną żonę', ale pochodził z niezamożnej rozdziny. To wszystko opowiadał nam bite 3 godziny.
Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej  w okolicach Annapolis. Z tira wyszedł kierowca, a Michi poszła do toalety - czyli zostałam z panem McKaganem sama na jakieś 15 minut, cudownie.
Nie odzywaliśmy się do siebie - ja patrzyłam za okno, obserwując pana Chou, który akurat palił, a on zmieniał stacje radiowe. Po jakimś czasie rzucił mi na kolana małą reklamówkę.
-Nie wiem czy wiesz, ale prezenty to się raczej daje na święta. - wzięłam do ręki 'podarunek' i trzymałam go w powietrzu, żeby go zabrał.
-Ubierz się w to. - rozpakowałam torebkę i zobaczyłam jakiś tandetną, czerwono-czarną, koronkową halkę i stringi.
-Chyba kpisz. - pokręciłam głową.
-A myślisz, że jedziemy za darmo? Radzę Ci się ubrać, pan Chou będzie czekał w pokoju numer 17 w tym motelu. - pokazał mi ręką na rozpadający się dom.
-Zapomnij. Nigdzie nie idę. - skrzyżowałam ręce na piersiach.
-Pomyślałem, że Michelle jest za młoda, a ty puszczasz się co chwilę. Więc to dla Ciebie nie problem, prawda? - uśmiechnął się wrednie. Nienawidzę go. Nienawidzę. Nazwał mnie dziwką. Nienawidzę gnoja.
-Żartujesz sobie ze mnie. - pokręciłam głową z niedowierzaniem.
-A wyglądam jakbym żartował? - kierowca ciężarówki podszedł do drzwi motelu i patrzył za mną. -Miłej zabawy. - uśmiechnął się podle.

16 komentarzy:

  1. lolololol .
    zajekurwabiste jak zwykle :3
    hmm . ja chcę szczegółową akcję z panem sexy z Wietnamu . ; D
    tylko szkoda, że takie króciutkie .. ;¢
    ale mniejsza .
    mhmm . co do Duff story i Axl story, to jest takich od cholery, może mniej o Axl'u, ale jak masz pomysł, to pisz . ;3
    ja będę czytać zawsze i wszędzie, bo uwielbiam jak piszesz . ^^
    tak więc . PISZMISZYBCIEJROZDZIAŁYBONIEMAMDOŚWIĘTEJKURWYAŻTYLECIERPLIWOŚCIŻEBYCZEKAĆNANASTĘPNETAKZAJEBISTEROZDZIAŁY xd
    a wracającym do LA życzę powodzenia . ;p
    przyda im się ..

    OdpowiedzUsuń
  2. Seriously? Ona ma z tym gostkiem...tego... w tym motelu? JAA PIERRDOOOLE!!! Rozdział zajebisty, ale McKagan mówił serio? Naprawdę?!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie by było, gdyby Alice powiedziała, że ma wszystko w dupie i kazałaby McKaganowi iść do tego motelu..xD Lałabym ze śmiechu..:D Ale dobra, myślę, że tak się nie stanie..;P
    Coż... Mam nadzieję, że nie dojadą tak szybko do LA, tylko złapią jeszcze jedną albo kilka zajebistych przygód..;D Tak dla urozmaicenie..;)
    Podoba mi się myślenie Duffa: to ona rozpieprzyła szansę na przetrwanie ich 'związku'. Co z tego, że ją wydymał, okradł i uciekł.? Wszystko jej wina.! x)
    Rozdział iście zajebisty. Czekam na kolejne. Pozdrawiam..;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. + Jestem za tymi zakładkami i będę to czytać oczywiście..:D <3

      Usuń
  4. Jejejeje zajebiste, wiesz że to kocham *.*
    Ale błagam, żeby Duff w końcu się pogodził z Alice bo już nie wytrzymam tego dłuuużej ;_;
    A tak przy okazji, to nowy blog u mnie. Tym razem coś innego, zainteresowanych odsyłam pod adres http://dreams-with-wings.blogspot.com/
    Miłego czytania ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział genialny ,zajebisty , zresztą jak zwykle a co do opowiadań to oczywiście ,że tak .Pisz szybko bo się nie mogę doczekać tylko szkoda ,że taki krótki

    OdpowiedzUsuń
  6. SEKSEKSEKS <333 bedzie seks, musi byc szczegółowo, marze o tym, daj zdjencie cycóf

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo lubię Twoje opowiadanie bo jest oryginalne a Duff jest ostatnim gnojem. Pisz szybko nastepny bo jestem ciekawa, co będzię dalej :)

    Zapraszam do mnie na moje nowe opowiadanie : the-flames-burned-out.blogspot.com i bardzo proszę o informowanie mnie o notkach na blogu albo gg

    OdpowiedzUsuń
  8. Nooo to się dzieje widzę sporo. Duff się mści czy jak? Biedna dziewczyna chyba był zabiła McKagana na jej miejscu. Steven taki słodki, że szok :) Pisz szybko nowy i dziękuję za komentarz na naszym blogu. Bardzo prosimy o powiadamianie o nowych notkach

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nowy rozdział na jackdanielsbrownstonemuzykagunsi.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję baardzo za komentarz.;*
    Jak dodaje krótkie - źle. Jak dodaję długie - źle. No bez jaj.xD
    A właśnie się zastanawiam, czy Izzy ma być dalej malarzem, czy ma to rzucić.. Nie mogę się zdecydować..;P
    A Blue dodalam do bohaterów już jakiś miesiąc temu, a Twojego bloga przeczytałam tydzień (?) temu, więc.. Przypadek. Raczej staram się od nikogo nic nie odgapiac.;)
    Pozdrawiam..;*

    OdpowiedzUsuń
  12. Kuuurwa, ale ja Duffa nienawidzę! Powiedziałabym, żeby się walił i sam se poszedł, bo w porównaniu do nuego, to większej dziwki na Sunset nie znajdziesz. Wyszłabym, znalazła Michell, wyjaśniła co i jak i by go zostawiły.

    OdpowiedzUsuń
  13. Odpowiedzi
    1. masz za mało odwagi, żeby się przyznać do tego, kim jesteś, nie ?

      Usuń
  14. Uwielbiam jak piszesz, ale szko0da, że z Duffa robisz aż takiego skurwiela, bo ja go uwielbiam... A Ty, nie lubisz go czy co? :)

    OdpowiedzUsuń