Nie, nie mam jeszcze klawiatury, a ten rozdział pisałam na laptopie taty. Mam go rzadko, głównie wtedy, kiedy chcę pogadać na skype. Nowa klawiatura powinna być za niedługo, mam taką nadzieję...
Krótki, bo krótki. Wybaczcie.
Ustawiła mi się jakaś dziwna czcionka, ale nie mam pojęcia jak to naprawić.
A właśnie, jeszcze jedno - DZIĘKUJĘ. Za wszystko - za pozytywne komentarze, tą ilość wyświetleń, udostępnianie, czytanie... Wszystko ;*
Koniec zbędnego gadania, czas na rozdział ;)
Świetnie. Duff okłamał Michelle, i teraz jest na mnie wściekła. Cudownie.
Sięgnęłam pod ‘łóżko’ i przypadkowo wyciągnęłam spod niego zegarek, który wskazywał dokładnie południe.
Rozejrzałam się po części mieszkalnej tira; w kącie leżała koszulka, na ziemi było pełno papierków, opakowań po chrupkach, kilka butelek wody i gazety. A jakiego typu były te gazety, to się chyba domyślacie
Chwyciłam opakowanie ciastek leżące na krześle obok, szybko otworzyłam paczkę i zaczęłam jeść moje wykwintne śniadanie. W połowie paczki owsianych ciasteczek z czekoladą poczęstowałam Chelle. Znaczy chciałam, ale ona tylko zmierzyła mnie, i poszła do Duffa.
-People are strange, when you’re a stranger. Faces look ugly when you’re alone… - nuciłam pod nosem, kończąc jedzenie. Postanowiłam nie wychodzić z łóżko-stołu do końca dnia. Ba, do końca tej durnej podróży, ale tir gwałtownie się zatrzymał i spadłam na ziemię.
-đi!Nhanh chóng ăn! tôi đi! – krzyknął Wietnamczyk, otwierając drzwi i wychodząc na zewnątrz.
-Mamy wyjść, coś zjeść a potem szybko wrócić. – warknął na mnie Duff, kiedy podnosiłam się powoli. Ból w żebrach i każdym mięśniu uniemożliwiał jakikolwiek ruch. – Co Ci się dzieje? – zmierzył mnie basista.
-Co mi się dzieje? – gdybym miała przy sobie maczetę, chętnie bym go zabiła.
-W sumie, i tak będziesz kłamać. Co mnie to obchodzi. – wzruszył ramionami i wyszedł z Michi.
-Cholera…- zaklęłam cicho pod nosem, trzymając się za szyję, na której widniały ślady po duszeniu. Mimo cholernego bólu wstałam i podeszłam do lustra. Teraz widzę, że mam nawet rozciętą wargę. Porwałam szybko skradzioną, żółtą bluzę, która po zapięciu zakrywała czerwone ślady na szyi i nadgarstkach. Niechętnie wyszłam z tira, głośno zamykając drzwi.
Nie mam pojęcia gdzie jestem. Przed sobą mam tylko stację benzynową, przydrożną restaurację i… motel. Do końca życia będę miała wstręt do tego typu miejsc i nie mam zamiaru tam znowu wchodzić. Nigdy więcej.
Weszłam do restauracji, baru czy czegokolwiek w tym stylu, rozglądałam się za ‘towarzyszami podróży’ ; Siedzieli przy trzyosobowym stoliku, śmiejąc się i jedząc. Czyli dali mi jasno do zrozumienia, że nie mogę z nimi usiąść. Przegrzebałam kieszenie, w których znalazłam 20 dolców, usiadłam w pobliżu ich stolika, pilnując, żeby nie wyszli, zostawiając mnie samą na jakimś zadupiu.
-Co mogę podać? – dziewczyna koło trzydziestki uśmiechnęła się do mnie. W ręku trzymała niewielki notesik i długopis, a ubrana była w kiczowatą sukienkę i fartuszek. Widzę że kiczowaty syf to tutaj norma, jeśli chodzi o ubrania. Przewertowałam menu, kątem oka patrząc na Pana Chou, Michelle i Duffa.
-Em… Jajka sadzone na bekonie i sok pomarańczowy. – odwzajemniłam uśmiech i rozpięłam delikatnie bluzę, bo było mi strasznie gorąco. Po chwili kobieta przyniosła mi jedzenie, i już miała iść do innego stolika, kiedy usiadła przy mnie.
-Kto Ci to zrobił? – zapytała, pokazując na moją szyję.
-Co? Nic tu nie mam przecież… - przerzuciłam włosy na drugą stronę i zapięłam bluzę. Chyba nie potrafię kłamać ,bo wciąż przy mnie siedziała. –Przepraszam, ale… To nie jest pani sprawa. Powinna pani wracać do stolika numer siedemnaście, jakiś bachor wylał tam herbatę. – rzuciłam, i zaczęłam jeść. Dziewczyna wstała, i popatrzyła na mnie z politowaniem. –Whatever… - szepnęłam sama do siebie, krojąc kawałek bekonu.
W połowie posiłku zauważyłam, że Duff woła kelnerkę, płacą jej i wychodzą. Porwałam kawałek bułki i pobiegłam do drzwi, bo byli już blisko ciężarówki.
-Ej! Nie zapłaciłaś! Wracaj! - krzyknęła za mną jakaś kobieta, kiedy byłam już przy drzwiach.
-Emma, zostaw ją. To na koszt firmy. - powiedziała kelnerka, która mnie obsługiwała. Podziękowałam jej uśmiechem i cichym 'dziękuję'.
Przypadkowo wpadłam na Michelle, kiedy biegłam do tira. Upadłam na ziemię i lekko rozcięłam dłoń. Brawo debilu.
-Przepraszam Michi, ja nie chciałam... - znowu ten ból, który Cię paraliżuje. Nie mogę się ruszyć...
-No dobrze nic się nie stało... Ej, co Ci jest, Ali...- zapytała dziewczyna.
-Chelle! Wsiadaj już, kupiłem Ci gazetę. - Duff złapał dziewczynę za ramiona i odwrócił ode mnie. Spojrzała jeszcze raz na mnie przez ramię, po czym wsiadła do tira. -Jedziesz z nami, czy zostajesz tutaj? - zapytał szyderczo McKagan. -Podobno tu dziwek szukają do miejscowego burdelu. - uśmiechnął się wrednie.
Podniosłam się resztkami sił, i gapiłam się w jego twarz. Szybka matematyka ; jeśli on ma 190 cm wzrostu, a ja 178 to znaczy że...
-A ja słyszałam, że szukają jakiegoś geja do tańca na rurze. Nadasz się idealnie. - zniżył głowę do poziomu mojej twarzy, doskonałe położenie na prawego sierpowego...
-Zabawna jesteś. - gapił mi się na dekolt, a nic mnie bardziej nie wkurza, niż to. -Ale wiesz jeśli...- zamachnęłam się i dostał w twarz.
-Zamknij się już. - syknęłam i wyminęłam go. Wsiadłam do ciężarówki, i weszłam do części z łóżko-stołem.
Żyrafa chyba weszła do pojazdu, bo ruszyliśmy.
Cała podróż mijała tak samo ; siedziałam na łóżko-stole, oni świetnie bawili się rozmawiając z Wietnamczykiem, potem przerwa na obiadokolację, prysznic w przydrożnym motelu. Obiecałam sobie, że już nigdy więcej tam nie wejdę, ale kiedy nie kąpałaś się trzy dni, to nie masz wyjścia.
Weszłam do motelowej łazienki po Michelle, zamknęłam drzwi na klucz, przyłożyłam je krzesłem dla bezpieczeństwa (nie wiem, skąd w łazience wzięło się krzesło, ale ok).
Stałam przez lustrem i zwyczajnie się gapiłam. Bałam się rozebrać, serio. Powoli zdjęłam bluzkę, potem spodnie. Kiedy usłyszałam, jak ktoś chodził po korytarzu, przestraszona, owinęłam się ręcznikiem.
Cisza.
Niepewnie weszłam pod prysznic i ustawiłam ciepłą wodę. Myłam się tak szybko, że chyba do końca nie spłukałam z siebie mydła.
-Halo? Jesteś tam? - usłyszałam bardzo dobrze znany mi, męski głos. -Otwórz... - Chou pukał do drzwi coraz głośniej. - Powiedziałem, żebyś otworzyła! - krzyknął i uderzył pięścią w drzwi. W momencie byłam ubrana, otworzyłam drzwi i próbowałam wybiec, jednak mi nie poszło. -Już uciekasz? Nie zostaniesz? - złapał mnie w talii i znów wbijał palce w żebra.
-Nie, nie... Ja... - syknęłam z bólu. -Proszę, nie...