25 grudnia 2012

16 You're crazy, all mine...

A więc Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku dla wszystkich ;)
Czytającym życzę dużo cierpliwości do kolejnych rozdziałów, a piszącym weny, szybkiego internetu i dużo wolnego czasu ;P







-Ja pierdolę...To co z tym robimy? - popatrzył na mnie spod burzy loków.
-Nie wiem, pierwszy raz widzę coś takiego... Zabierzmy to stąd. - wyciągnęłam rękę.
-Czekaj! A gdzie my to mamy niby przechować?
-No...U nas. -bardziej zapytałam, niż oznajmiłam.
-Myślisz, że oni, no wiesz... -wziął na ręce nasze odkrycie.
-Muszą. Od dziś mam najbardziej zajebistego kota na świecie, i mam gdzieś to, że innym może się nie spodobać! - (A co Wy myśleliście? Że trupa znaleźliśmy? Haha, dobre. To jest wszędzie. A kotów nie ma nigdzie! przyp. aut.) pogłaskałam małą, czarną i chyba głodną istotkę. -Slash, może podejdziemy po coś, co jedzą koty? Jakaś karma czy mleko... -skręciliśmy do spożywczego, ale karmy w nim nie było. Co jest raczej oczywiste, ale Alice nie lubi myśleć. Kupilismy karton mleka, mały chlebek i miskę dla nowego lokatora.
-Czekaj! -zawołał Slash, kiedy przechodziliśmy koło sklepu z czapkami, kapeluszami i paskami do spodni. Kiedy on wszedł do sklepu, ja stałam przed witryną, i obserwowałam Mulata. Nagle schował coś pod kurtkę i wyszedł. -To będzie pasowało.
-Ukradłeś to? - popatrzyłam na 'zdobycz'
-Nie, pożyczyłem na czas bliżej nieokreślony. - założył czarnemu jak noc kotowi mały cylinder. -No popatrz; kocia wersja mnie. -Miał rację, co jak co, ale kot zajebiście wyglądał w cylindrze.
-Nie wiedziałam, że robią takie małe cylinderki. - poprawiłam kapelusz zwierzaka. -Słyszysz?




Zza rogu wybiegła średniego wzrostu, młoda dziewczyna. Miała długie, proste włosy koloru blond, była całkiem drobna.
-Zostaw mnie dobra?! -krzyknęła za sobą, chyba płakała. -Macie może zegarek? - jej niebieskie oczy szkliły się od łez.
-Wpół do dziesiątej prawie... -odpowiedział Mulat. - Wszystko ok?
-Tak, w porządku. Jest zajebiście. W chuj cudownie! -warknęła na niego, cała brudna na twarzy od tuszu do rzęs. -Dzięki że pytasz! - popatrzyła na mnie, po tym jak krzyknęła na Slasha. -Nie wiesz gdzie tu jest jakiś tani hotel?
-Tanich nie ma żadnych, chyba że masz ochotę spać w towarzystwie karaluchów, takich jest pełno.
-Eh...Super, dzięki za pomoc. - odwróciła się na pięcie i poszła w swoją stronę.
Bez zawahania ruszyłam przed siebie, myślałam że Slash zrobi to samo - Ale nie, stał i gadał z tą dziewczyną dalej!
-Alice, Michelle może u nas nocować nie? - zapytał
-Michelle? - pokazał mi na blondynkę. -Ee, no nie wiem, bo w sumie, to już u nas nie ma miejsca i...
-Chodzi mi tylko o jedną noc, proszę. Mogę spać na ziemi, byle by było w miarę bezpiecznie. - niebiesko-szare oczy przeszyły mnie na wskroś.
-Dobra, niech Ci będzie...-rzuciłam. -A jak się nazywasz, ile masz lat i skąd się tu znalazłaś?
-Jestem Michelle, Michelle McCreed. 17 lat. Mieszkam w L.A. od urodzenia... - popatrzyłam na ową 'Michelle' ; potargane dżinsy, czarne Martensy, i bluzka w czarno-białe paski. -Spełniam wymagania?
-Pracujesz, co coś w tym stylu?
-Nie, ale mam przy sobie trochę pieniędzy. -popatrzyła do portfela - Trochę.
-Dobra, idziemy. - nie miałam ochoty na zbieranie jakiś przybłędy z ulicy, ale skoro Pan Hudson się na coś uparł, to choćbyś miała jebnąć z przedawkowania i mieć krwotok wewnętrzny z powodu wciągnięcia ilości koki zabijającej dorosłego osobnika żyrafy płci męskiej to i tak zdania nie zmieni. Chcąc nie chcąc, zamieniłam kilka zdań z Michelle, i szczerze, to... Nie rozumiem jej. Ona żyje w jakimś chorym, nieistniejącym świecie, w którym jest bardziej pusto, niż w mojej lodówce. Do tego jest nieźle wyobcowana. Popatrzcie jak pięknie można opisać człowieka, rozmawiając z nim jakieś 5 minut.
-Zapraszam w nasze nieskromne progi. - ruchem ręki wskazałam na salon, w którym o dziwo, nie było nikogo. -Żyje tu ktoś?
Ten dziwny stan, kiedy jest cicho.
-Żyję. - usłyszałam, miły i ciepły męski głos ; Stradlin sam w Domu. -A Wy co tak póź...-przerwał, i popatrzył na nową przyjaciółeczkę Slasha. -Cześć, jestem Izzy. -podał jej niepewnie rękę. -A Ty jesteś...?
-Michelle.- chłopak pokiwał głową z zdezorientowaniem. -Gdzie tu jest łazienka?
-Drugie drzwi na lewo. - powiedziałam, i opadłam na kanapę. Młoda weszła do toalety, a ja bez żadnych zahamowań wyjechałam na Slasha. -Dobra, co Ty sobie wyobrażasz? Nie mam zamiaru zbierać jakiejś obcej dziewczyny z ulicy!
-Przesadzasz... - ściągnął kurtkę i rzucił nią na ziemię.
-Podnieś to. - warknęłam.
-Nie czepiaj się, ok? - powiesił ramoneskę na wieszaku. -Lepiej?
-Dużo lepiej. - z łazienki wyszła Michelle. -No, to trzeba Ci załatwić jakieś miejsce do spania..-podrapałam się po głowie. My się ledwo mieścimy w siedem osób, z czego 3 i tak śpią na ziemi. -Kanapa? -pokiwała głową. -Tylko pamiętaj, że tu za chwilę zjawi się trochę ludzi i wcześnie nie pójdziesz spać.
Grzecznie pokiwała głową i niepewnie przeszła się po domu. Ja usiadłam w kuchni, i zaczęłam przygotowywać coś do jedzenia. Kiedy skończyłam sałatkę z tuńczykiem, do domu weszli Pat z Axlem.
-Ten film był do dupy. Od fabuły, przez aktorów, do kostiumów i charakteryzacji. - dziewczyna rzuciła torebką o ziemię. 
-Ja zasnąłem w połowie, ale pamiętam jedną aktorkę, fajne miała cycki. - dostał od Pat kuksańca w bok - No kurwa już nie mogę się wypowiedzieć? Nie czepiaj się! - powiedział nienaturalnie sztucznym głosem, i groteskowo przyjął taką samą postawę jak jego dziewczyna ; prawa ręka na biodrze, ciężar ciała na lewej nodze i przerysowana mina znudzenia. Wybuchłam śmiechem na ten widok, a Pat kopnęła Axla w tyłek.
-Koniec tej wojny, pokój i miłość ludzie! - przebiegłam się po mieszkaniu, zawiązując sobie bandanę wokół głowy i pokazując 'Victorię', kiedy zobaczyłam Michelle na korytarzu. -Em...Jesteś głodna? - ściągnęłam szybko bandankę i uśmiechnęłam się, pokazując jej, że wcale nie jestem nienormalna.
-Alice, czy Ty do chuja pana masz schizofrenię? Z kim Ty gadasz? - wstał i podszedł do mnie. -Co to?
-Chyba kto. - poprawiła go lekko wkurzona dziewczyna. -Michelle. - syknęła
-A ja Królewna Śnieżka, fajnie że nas odwiedziłaś, ale idź już. - złapał ją za ramiona i wyrzucił ją za drzwi, po czym je zamknął.
-Axl, ona ma u nas nocować. - otworzyłam drzwi zdezorientowanej nastolatce, próbując jej jakoś szybko wytłumaczyć, że Rudy nic o niej nie wiedział. Pat podniosła brwi i popatrzyła na mnie jak na jak bym na czole miała napisane 'pomoc humanitarna'. -Pat, Axl ; to jest Michelle. Dziś u nas nocuje. - wysiliłam się na uśmiech w stronę Rose'a, kiedy do domu wpadł zmordowany Steven.
-Proszę, ściągnijcie ze mnie to ubranie, wykąpcie i połóżcie do trumny. - padł na kolana i położył się na ziemi.
-Przedszkolaki dały Ci tak popalić, biedaku? - złapałam go za ramiona i ustawiłam w pozycji siedzącej.
-Gorzej. - popatrzył na mnie zmęczonymi, błękitnymi oczami. -Podstawówka. Do tego prywatna. Masakra... A Ty kim jesteś? - popatrzył na Michelle, a ja wytarłam jego twarz skrawkiem bluzki.
-Miło że nie traktuje się mnie jak rzecz, w końcu. -zmierzyła Axla, a ten wstał i już miał coś jej powiedzieć, ale na szczęście Pat go w porę uspokoiła. -Michelle, dziś u Was nocuję.
-Supcio. -pokiwał głową i wstał z ziemi. -Idę pod prysznic... - rzucił markotnie i zamknął za sobą drzwi.
-Nie wiecie, kiedy ma wpaść reszta? - zapytałam, unikając tematu dziewczyny.
-Nie mam bladego pojęcia... Ali, mogę jeszcze tej sałatki? - Pat porwała miskę i patrzyła na mnie, jak jakiś kotek. KOT! Właśnie, może by im wypadało powiedzieć, że mamy jeszcze jednego lokatora? A nie, dowiedzą się kiedyś tam...
Trochę zdziwiła mnie postawa Slasha, który przyniósł Michelle pościel (chyba nawet swoją) i jako jedyny, rozmawiał z nią normalnie, bez spiny, zrobił herbaty i coś do jedzenia, bo Stevie pożarł dosłownie wszystko, co tylko zobaczył w zasięgu wzroku. Dziewczyna powiedziała, że rano się zwinie, i że już dziękuje, że może u nas spać. Nie czekając, aż reszta się zjawi, poszłam do łóżka i zaczęłam czytać jakąś książkę. Po chwili wpadł Stevie, i poprosił, żeby rozczesała mu włosy. Czego się dla takiego kochanego stworka nie robi.
Przytuliłam się w jego dywan na klacie i zasnęłam.

Dzięki Ci Boże za weekend. A szczególnie za sobotę, wolną sobotę, kiedy możesz spać do południa.
Steven jeszcze chrapał, kiedy otworzyłam oczy, więc starając się go nie obudzić, poszłam do łazienki.
Na zegarze była 12.12. I tak o mnie nikt nie myśli. W kuchni zobaczyłam Michelle, która chyba coś gotowała.
-O, cześć Alice. - przywitała mnie z uśmiechem.
-Cześć. -bardziej zapytałam, niż powiedziałam. -Przepraszam że pytam, ale nie powinnaś już wychodzić?
-Slash powiedział, że mogę zostać do kiedy chcę. I że uzgodnił to z Tobą. - popatrzyła na mnie trochę przestraszona.
-No to ciekawe, bo nic mi nie mówił...
-Jejku, przepraszam, ja... Ja już się spakuję, i za chwilę mnie nie będzie... - odłożyła łyżkę i wyszła z kuchni.
-Nie, ej. - złapałam ją za ramię. -To już zostań, a ja pogadam sobie ze Slashem, ok? -pokiwała głową.
-Dziękuję, bardzo... Masz ochotę na śniadanie?
-Tak, pewnie. A co przygotowałaś? - usiadłam przy stole i czekałam, aż Michelle nałoży mi jedzenie. Szczerze, to spodziewałam się jajecznicy, albo tostów, w najlepszym wypadku. A co dostałam? Rogaliki z ciasta francuskiego z dżemem truskawkowym, do tego kawę i sałatkę owocową. -Dziewczyno, skąd ty miałaś te wszystkie produkty? Dżem ostatnio jadłam jeszcze w Lafayette. Nie mówiąc o takich owocach.
-Wiesz, postanowiłam wstać rano i zrobiłam zakupy. Chciałam podzięko...
-Dobra, koniec z tymi podziękowaniami. Coś czuję, że zostaniesz u nas na dłużej, co ty na to? - zapytałam, nabijając na widelec truskawkę i kiwi.
-Pewnie, dzię...- popatrzyłam na nią wymownie. -Z wielką chęcią. -poprawiła się.
-ALICEEE! - oho, czyżby Pat dowiedziała się o moim zwierzaku? -Co to ma być? - trzymała na rękach wystraszonego, czarnego kociaka.
-Kot.
-Jaki kot?!
-Mój. - wzięłam kociaka na ręce i nalałam mleka do miski w kuchni. Uwielbiam, jak te małe stworki siorbią coś do picia.
-To weź go do siebie, bo Axl obudził się z nim na brzuchu. - zaśmiała się cicho. -Dlaczego Ty jesz takie dobroci, a ja nie? Michi, to Twoja sprawka? - pokiwała głową. -Ja też chcę!
I tak mała Chelle została u z nami na długi, długi czas.


Zbliżały się święta, a co za tym idzie, trzeba kupić prezenty i przygotować jedzenie. I choinkę.
Razem z Michelle, Pat i Sue wybrałyśmy się na zakupy do pobliskiej galerii handlowej. Kupowanie oryginalnych prezentów dla chłopaków to istne piekło ; najchętniej kupiłabym im po butelce Danielsa, ale Pat się uparła. Dla Izzy'ego znalazłyśmy nowe nakrycie głowy, gdyż ciężko opisać je jako kaszkiet albo kapelusz. Coś pośrodku tego. Dla Axla, Pat znalazła zestaw 3 pary bokserek - jedna czerwona, druga biała a trzecia w amerykańską flagę. Do tego perfumy. Dla Slasha płyty Led Zeppelin, jedną Pink Floydów a trzecią Jimiego Hendrixa. Dla Stevena kupiłam wielki plakat z KISS, bo wiem że ich uwielbia, w przeciwieństwie do Slasha, a do tego koszulkę z Jackiem Danielsem. Dla Duffa nie znalazłam niczego. A może nie chciałam znaleźć? Nie wiem, jemu kupiłam butelkę dobrze znanego nam trunku i paczkę fajek. Dla Sue znalazłam czarną sukienkę i naszyjnik, dla Michelle tunikę w paski i pasek z ćwiekami. Jako że zawsze zabieram Pat jej wyjebane w kosmos kosmetyki, żele pod prysznic i peelingi, to kupiłam jej wielgachny zestaw musujących kul, balsamów, szamponu i odżywek do włosów o zapachu ananasa. I jakiś olejek różany.

Prezenty dobrze schowane, więc przydało by się zacząć gotować. Przed tym, zorientowaliśmy się, że nie mamy choinki. Axl i Slash po nią pojechali, a bombki i światełka załatwiła Sue. Na szczęście, choinka była w porządku, całkiem spora i pachniała lasem. Michelle i Pat, jako że miały pomysły, ubierały choinkę, Izzy 'sprzątał' salon, Slash nakrywał do stołu razem z Duffem, Axl szukał słodyczy, które schowała Pat, a ja ze Stevenem i Sue gotowałam, piekłam i dekorowałam. Przypomniało mi się, jak Slash zrobił kiedyś rozpierduchę w kawiarni, bo nie mieli babeczki z Danielsem. W sumie, to mogłabym zrobić ''Slashie's'', jak je sam nazwał. Nakładając ciasto do papilotek ( dla niewiedzących, to ten papierek, w którym piecze się muffinkę, przyp. aut.) poczułam jak Stevie obejmuje mnie i obcałowuje po szyi.
-Ej, nie teraz... - mruknęłam.
-To kiedy? - jego ciepły oddech łaskotał mnie w szyję.
-Wieczorem. - dostał drewnianą łyżką w nos. -Obiecuję. - od jego uśmiechu można orgazmu dostać. -Wracaj do dekorowania pierników.
-Co powiesz na to, żebym im coś dorysował? - wziął do ręki rękaw cukierniczy i popatrzył na mnie błagalnie.
-Rysuj cokolwiek, byle by były skończone. Ja się biorę za kurczaka. - rzuciłam, i wyciągnęłam z lodówki wielki kawał mięcha. Gapiłam się na niego dobre kilka chwil, Sue szturchnięciem przerwała moje przemyślenia o drobiu. -Co ja mam z tym zrobić? - zapytałam, podnosząc udko, a przy tym całą tuszę kurczaka do góry.
-Może go przypraw? Sól, pieprz, papryka w proszku?
-Amatorki! - krzyknęła Pat i podeszła do nas. -Pokaż mi tego kurczaka. - doprawiła, nadziała i Bóg jeden wie co jeszcze zrobiła temu nieszczęsnemu mięsu, ale skończyła, i włożyła go do foremki. -Łuhu, co my tu mamy?


Od lewej Pat i Alice.
-Weź idź się ubierz kobieto! - podniosłam pokrywkę od garnka.
-Jesteśmy ubrane praktycznie tak samo, Miss Mokrego Podkoszulka. - sprostowała.
-Dobra, wracaj sobie do choinki. - wygoniłam ją i spojrzałam na robotę Stevena. -Kurwa, Dżisas, ja pierdolę. - facepalm i fala śmiechu.
-Pozwoliłaś mi rysować co chcę, no to proszę bardzo! - pierniczki-Mikołaje miały narysowane kutasy, Aniołkom dorobił cycki wielkości arbuza, a gwiazdki....Eh, szkoda gadać. Jednym słowem, cały Steven.
W końcu przyszedł czas na jedzenie, jedzenie i jedzenie. Wszyscy byliśmy głodni jak cholera, więc jedzenie szybko znikło z talerzy. A co to oznacza? CZAS PREZENTÓW! Zaczęliśmy od najstarszego, a że nie mogliśmy ustalić, Axl czy Izzy jest starszy, dostali prezenty w jednym czasie. Rudy poszedł odłożyć bokserki i zabrał się za czekoladowego Mikołaja. Izzy przymierzył czapkę i chyba mu się spodobała, bo cały czas w niej siedział. Potem prezenty dostali Duff i Slash ; Żyrafa wcześniej wspomniany prezent ode mnie, a od Sue koszulkę z Misfits i bilety na koncert, a Ukośnik dostał ode mnie płyty, od chłopaków nowy pasek do gitary, a od Michelle 4 bandanki i okulary przeciwsłoneczne. Steven dostał od chłopaków kask z dwiema puszkami Danielsa z Colą (kij z tym, że już taki ma), od Pat koszulkę Pearl Jam, a ode mnie plakat z KISS i koszulkę z Danielsem. Potem kolej na  Michelle, w ogóle zdziwiona, że cokolwiek dostała. Cieszyła się ogromnie ze wszystkiego. Potem prezenty dostały Sue i Pat, a potem ja. Od Stradlina książkę o samobójcach, supcio. Od Pat i Sue nową, śliczną sukienkę, od Axla perfumy a od Slasha naszyjnik.
Michelle ;)
Wesołych Świąt (;







-Alice, to jeszcze jest dla Ciebie. - Steven podał mi płytę. -Mam nadzieję, że Ci się spodoba. - popatrzyłam na nic niemówiącą mi okładkę, tytuł ani nazwę zespołu. -Polski. - niczego, oprócz angielskiego tytułu i skrótowej nazwy zespołu nie mogłam odczytać. 'Heavy metal world'  tak brzmiał tytuł płyty, a zespół nazywał się TSA*
-Dziękuję Stevie. - chłopak dostał buziaka w policzek, a ja oglądałam swoje prezenty. -Zaczynamy to obchodzić jak normalni ludzie. Pod łóżkiem jest kilka butelek Johnniego Walker'a, ktoś chce? - pytanie retoryczne w tym domu. Duff podzielił się fajkami, Slash włączył płytę Led Zeppelin, jeśli dobrze pamiętam to była to 'Houses of Holy', ja przyniosłam procenty, a Izzy wyciągnął trochę hery. Każdy wciągnął po kresce, nawet Michelle. Jak zwykle dla panów Stradlin i Adler jedna krecha to za mało, więc poszli załadować do łazienki . Duff jak zwykle opowiadał historie Kapitana Misia, a ja nie miałam ochoty go słuchać. Nie mam ochoty na niego patrzeć. Nie mam ochoty przebywać z nim w jednym domu, jednym mieście, a nawet kraju. Cała ta jego pierdolona nonszalancja i wzrok w stylu 'jestem boski, więc przelecę każdą' doprowadzają mnie do szału. Ja serio nie wiem, jak Sue z nim wytrzymuje. Och, cóż za jebany pech, pan McKagan skończył pierdolić, bo wódka mu się skończyła. Pożegnałam się z resztą, jeszcze raz podziękowałam za prezenty i poszłam do mojego pokoju.
      Trzymałam w ręce płytę TSA, i włączyłam ją. Wybrałam ciekawie zapowiadającą się piosenkę '51'. 
Już po pierwszych dźwiękach poczułam, że to nie jest radosna piosenka ; była pełna smutku i melancholii, choć nie rozumiałam tekstu. Mniej więcej w połowie solówki do pokoju wpadł Steven.
-No to co... - złapał mnie w talii. -Coś obie..
-Cicho. - zahipnotyzowana, słuchałam niesamowitego wokalu i przepełnionej uczuciami gitary. Piosenka się skończyła, więc wyłączyłam płytę. -Wiem, że coś obiecałam. Wiem. - popatrzył mi w oczy.


-Ty nie słuchasz muzyki, ty ją pochłaniasz. - uśmiechnął się i zamknął drzwi na klucz. -Niesamowite. - wplótł ręce w moje włosy i całował mnie. Nasze pocałunki były coraz bardziej łapczywe i namiętne, więc szybko wylądowaliśmy na łóżku. Zrzucił ze mnie koszulkę i spodnie, a uczyniłam to samo.Wsunęłam ręce pod jego bokserki, a on odsunął się lekko od moich ust. -Alice? - mruknęłam tylko, czekając na odpowiedź. -Możesz ściągnąć ze mnie to cholerstwo? -zaśmiałam się lekko, i zrobiłam to, o co prosił. Chwilę potem zostałam całkiem pozbawiona bielizny. Poczułam jak przejeżdża językiem po mojej kobiecości a potem wchodzi we mnie zdecydowanie...



Sytuacja w domu wyglądała następująco - Axl, Slash, Steven, Izzy, Duff, Pat, Michelle i ja. Często wpadała też Sue, więc było wesoło. Dużymi krokami zbliżał się Sylwester, a co to oznacza? Że Gunsi wyprawiają imprezę roku. Problem w tym, że Hellhouse było duże, a nasze mieszkanie nie pomieści wszystkich naszych znajomych. Czyli trzeba przenieść imprezę do kogo innego. Był 30 grudnia 1986 roku. Jako że Sue i Duff poszli na koncert, wybrałam się spacer ze Stevenem, Slashem i Michelle. Młoda siedziała cicho i trzymała się blisko Hudsona, ja szłam z perkusistą za rękę. Weszliśmy na Sunset Strip w poszukiwaniu monopolowego.
Pod jednym z nich spotkaliśmy tych oto panów:



Michael 'Flea' Balzary i Anthony 'Tony' Kiedis

  -Michael! Człowieku, ile ja cię nie widziałem! - krzyknął Slash. -Tony, urosłeś. - długowłosy zmierzył go wrednie. -Co u Was?
-Saul, człowieku. Płytę wydaliśmy! - powiedział z dumą Flea.
-A idź, musisz wszystko wygadać? -skarcił go Tony. -Ta, 'Freaky Styley'...Ale coś się nie sprzedaje. A co u Ciebie?
-Gram w zespole, na gitarze prowadzącej. Guns N' Roses.
-Odkąd Cię pamiętam z liceum, zawsze grałeś na gitarze. - przyznał Flea. -Ja gram na basie.
-W ogólniaku wolałeś trabkę. -zaśmiał się Mulat. -Dobra, my tu pitu-pitu. a to jest Alice. - pokazał na mnie, i przywitałam się z chłopakami. -To Michelle. - dziewczyna w końcu się uśmiechnęła. -A to ta niezdara Steven.
-Stevie! Człowieku, pamiętam jak wtedy wyjebałeś się na desce, i Saul musiał Ci udzielić pierwszej pomocy. - poklepał go po ramieniu Flea. -Dobra, pytanie prosto z mostu. A w sumie nie pytanie, ale rozkaz. Jutro ostatni dzień roku, więc przychodzicie do nas! Tu masz adres. -podał mu karteczkę. -Bierz zespół, gitary i panienki. - zmierzył jeszcze raz mnie i Chelle. -Do jutra! - krzyknęli i poszli. Czyli sprawa imprezy wyjaśniona - idziemy do Tony'ego i Flea.


Stanęłam przed szafą. Moje ulubione pytanie - co ja mam ubrać? W sumie, i tak nie ma to większego znaczenia, bo pewnie skończę imprezę w samej bieliźnie.


Alice.

Całą dziewiątką wybraliśmy się do mieszkania Tony'ego i Flea ; było dużo, dużo większe niż nasze, pełno jedzenia, picia, sterty płyt. Rewelacja. Przed dwunastą byliśmy tak najebani i naćpani, że nie pamiętam niczego, oprócz biegania Axla po ulicach Los Angeles w przebraniu żółtego kurczaka.
Dużo śmiechu, hery, alkoholu, muzyki i tak w kółko, dopóki nie urwał mi się film.


Obudziłam się w jakimś cholernie dziwnym pokoju, chyba prochy jeszcze działały, bo widziałam tylko rozmazane kształty. Co oznacza, że powinnam jeszcze spać.

Po drugim przebudzeniu się, mój wzrok był już wyostrzony. Leżałam na ziemi, obok mnie pełno nieznanych ludzi, doniczka z fikusem i...czy ja widzę wózek inwalidzki? To jest chore. Wstałam powolutku i rozglądnęłam się. To nie było mieszkanie chłopaków z Red Hot Chilli Peppers, to nie było nasze mieszkanie. W tłumie leżących ludzi zobaczyłam głowę McKagana. No super, nic lepszego nie mogło mnie spotkać. Wróć, widzę jeszcze mordkę Michelle. Uf.. Jest lepiej. Wyjrzałam za okno.
-Jasna cholera. - przeraziłam się. -To nie jest Los Angeles. Jestem w Nowym Jorku.- wtedy obudził się Duff i popatrzył na mnie.
-Co ty Black znowu pierdolisz, jaki Nowy Jo... O kurwa, no to ładnie.






* TSA - dlaczego akurat ten zespół? No więc jakiś czas temu byłam na ich koncercie w Krakowie, i według mnie jest godny polecenia ;) A że działali tez w latach '80, to tym bardziej pasuje tutaj xd


6 grudnia 2012

15. With all the changing seasons in my life...

Eeeeej, haloo, jest tu kto? Nie wiem na jak długo, ale wróciłam. Cieszy się ktoś? Jeśli tak, to napisz  w komentarzu, teraz jest dostępna opcja, że można je pisać anonimowo ;) Wciskajcie też wybraną reakcję na  końcu rozdziału, ok?
Piszcie też, kogo mam informować, bo jak na razie, to chyba mam tylko Ninde, którą pozdrawiam ;P  Kurczę, mam takie marzenie, żeby do końca roku było 2000 wyświetleń... Pomożecie? ^^
A tak by the way, chyba nie podoba Wam się nowy blog ...Szkoda, myślałam że to 'coś' będzie miało więcej czytelników...Eh, no cóż, nic nie poradzę.
Miłej lekturki :D


Alice.
-Steven...-mruknęłam. -Wiesz, że trzeba wracać do domu?
-Wiem. Ale nie chcę. - przytulił się do mnie.
-Jutro idziemy do pracy, trzeba jakoś odzyskać Hellhouse, no nie? - podniosłam się i strzepałam piasek z ud.
-No trzeba, nie możemy wiecznie mieszkac u Was. Znaczy mi to pasuje, nie wiem jak Wam. - uśmiechnął się.
-Ty mi nie przeszkadzasz. - przeczesałam jego włosy. -Idziemy? - pokiwał głową i ruszyliśmy w stronę naszego 'obozowiska'. Bardzo zdziwiło mnie to, że nie byli tak bardzo nawaleni jak myślałam.
-Czy wyglądam jak lesbijka? - po tym pytaniu Axla, zwątpiłam w to, o czym przed chwilą pomyślałam.
-Tak, wyglądasz. Szczególnie jak Ci się zrobił taki loczek przy skroni. - pokazał mu Duff.
-Jaki loczek? Jaki kurwa loczek?! - przejechał nerwowo kilka razy po wskazanym miejscu.-Pat czy ja mam loczki?
-Ee..Czy ja...- próbowała się skupić.
-Czyli mam? O Boże...-załamał się rudy. -Czy to jest śmiertelne?
-Rose debilu. -odezwał się w końcu Mulat. -To jest śmiertelne. A ja żyję tylko temu, że jestem Bogiem. Bogiem Gitary. - rzucił arogancko.
-Ekhem. - odchrząknęłam. -Przepraszam że przerywam ten dylemat kręconych włosów...- mocno zdezorientowana Pat pocieszała Axla. -Ale jutro idziemy do roboty, więc powinniśmy się zbierać.
-Ja nie mam pracy. -Duff otworzył kolejne piwo, a ja wyrwałam mu je z ręki. -Ej! Oddawaj!
-To sobie ją znajdziesz. A piwa nie oddam. -popatrzyłam na resztę towarzystwa. -Dobra, to kto jedzie?
-Taaak...Więc Axl odpada - Pat spojrzała na zasypiającego na jej kolanach wokalistę. -Slash wypił już ponad połowę tego, co przywieźliśmy...Izzy?
-Nie wziąłem prawka. - przyznał rytmiczny
-Sue? Duff? - Pat błagalnie spojrzała na niebieskowłosą.
-Zabraniam jej jeździć MOIM autem. - powiedział stanowczo McKagan. -Sue, nie obraź się, ale bałbym się o własne życie, jeśli jeździłabyś ze mną po parkingu o północy. - Dziewczyna odegrała mu się, i cała jego mordka obsypana była piaskiem. Mówiłam już, jak lubię tą dziewczynę?
-Pieprz się. Sam nie jeździsz lepiej. -Sue wstała i zaczęła zbierać ręczniki i koce. -A teraz nie pojedziesz, za dużo wypiłeś. Nie mam ochoty umierać w wypadku samochodowym.
-Sebastian? -zapytała Pat.
-Jeśli tylko Duff się zgodzi to ok. - wstał i podszedł do basisty -Mogę kluczyki?
-Bierz. - rzucił kluczykami do Bacha.
Zebraliśmy się w miarę szybko, butelki po piwie wyrzucone, ręczniki i koce zabrane.

                                                                                                                                                                 


 -Czekajcie! - krzyknął Izzy, kiedy weszliśmy do auta. -Mamy mało zdjęć!
-To Ty wziąłeś aparat? - zapytała Sue.
-Zawsze lubiłem robić zdjęcia, co poradzę... - wysiadł z auta. -Trzeba mieć jakieś pamiątki, nie?
Przyznaliśmy mu rację, wszyscy lubimy wspominać dobre czasy. A oto i one :

Sue.

Panie i Panowie, oto Pat!
Nie wiem gdzie Izzy znalazł takie boskie coś na czym stoję, ale zdjęcie jest genialne!
Znalezione obok plaży  leżaki.
Stevie, czy Ty się modlisz? O.o
Sue ; )
                                                                                      






                                       
-Koniec tych słit foci. Jedziemy. -burknął Slash.
Wsiedliśmy do samochodu, Sebastian uruchomił silnik i ruszyliśmy. Co to by była za podróż, gdyby ktoś nie zaczął grać na gitarze, ktoś śpiewać a ktoś inny wybijać rytm na przednim siedzeniu! Droga upłynęła nam całkiem spokojnie. No prawie.Przy drodze stał nie kto inny, jak patrol drogowy.
-Macie przy sobie dragi? - rzucił nerwowo Sebastian.
-Trochę, a chcesz? - odpowiedział nieświadomy niczego Duff.
-Radziłbym Ci coś z nimi zrobić, gliny będą nas przeszukiwać. - w Vanie rozległo się ciche 'kurwa mać'. No to po nas, jeśli te psy coś znajdą. Gorączkowo zastanawialiśmy się, gdzie mamy schować dragi. -Machają już, żeby zjechał na pobocze. Schowane?! - głos Sebastiana lekko się załamał. Ukryliśmy towar pod kapeluszem Saula, który spał. Chyba się uda. Chyba. Zahamowaliśmy.
-Dzień dobry. Komendant Shellman. Mogę wiedzieć, gdzie się Wam tak spieszy? -przedstawił się policjant w średnim wieku. -Poproszę prawo jazdy.
-Już... -Bach włożył ręce do kieszeni, i nerwowo zaczął je przeszukiwać, mając na sobie wzrok niemiłego policjanta.
-Ee..Sebastian...? - zobaczyłam, że jego prawko leży na ziemi, lekko zalane Nightrainem. -Nie szukaj juz, mam je. - wytarłam szybko dokumencik i podałam je Bachowi.
-Dzięki Alice. -przetarł jeszcze papier kilka razy i podał je komendantowi. -Proszę bardzo. - chłopak wysilił się na lekki uśmiech.
-Proszę wyjść z samochodu, wszyscy. -rzucił oschle mężczyzna i oddał Sebastianowi dokumenty.
Kazaliśmy Slashowi spać, a my wyszliśmy z Vana.  Przeszukali nas powoli i dokładnie, ale niczego nie znaleźli.
-Andrew, zobacz czy kogoś nie ma w środku.- owy 'Andrew' podszedł do auta i chciał je otworzyć kiedy nagle powiedziałam :
-Panie policjancie... -udawałam, że strasznie się spieszymy. -Bo tam jest nasz przyjaciel...
-No to niech wyjdzie! -warknął na mnie.
-Ale..On nie może...Śpi. - Pat popatrzyła na mnie, jakby chciała powiedzieć 'Co ty znowu wymyśliłaś?!' -Za długo był na słońcu, rozumie pan.... I nasz przyjaciel ma teraz gorączkę, boli go głowa...
-Gówno mnie to obchodzi, macie go obudzić! - krzyknął na mnie.
-Ten chłopak jest odwodniony, jechaliśmy do szpitala! - dołączył się Steven, widocznie zrozumiał, co miałam na myśli. -Jeśli do 20 minut nie dostanie butelki wody to... - teatralnie załamał mu się głos.
-Czemu nie mówiliście od razu?! Jedźcie! - pogonił nas policjant. -Macie tu małą butelkę wody, może wystarczy...
-Dobrze, dziękujemy. Do widzenia! - rzucił Axl i zamknął za sobą drzwi.
-Uff! Mało brakowało! -powiedziała Sue. -Dobra jesteś Alice, ja bym tak chyba nie umiała!
-Dzięki.
Reszta drogi minęła spokojnie, bez żadnych kontroli i stresu. Pierwsze co zrobiłam po powrocie do domu, to prysznic. Kocham wszystkie pachnące żele, peelingi i olejki do kąpieli. Szczególnie, jeśli to rzeczy Pat.
Po długim prysznicu zrobiłam nam coś w stylu kolacji. Spaghetti powinno zasmakować, nie?
Miałam rację, rzucili się na jedzenie jak zwierzęta, dosłownie. Kiedy wszyscy jeszcze jedli, poszłam włączyć telewizję, może będzie jakiś ciekawy koncert... Pudło. Jakiś badziewny koncert Stonesów, durny serial 'obyczajowy' , telezakupy, Poison na MTV...
-Kurwa mać! Co te kutasy robią w MTV?! - krzyknął Axl i podszedł do telewizora -Ja pierdolę!
-Jakie kutasy? -zapytała Pat.
-Te chujki są w MTV, rozumiesz? - sprostował Duff. -Uwierz mi, takiego gówna jeszcze nigdy nie słyszałaś. -Chyba nie może być aż tak źle, skoro puszczają ich w telewizji? -zapytałam, i szczerze tego pożałowałam. Wkurwiony Rose pogłosił owy 'Poison'. Przed refren stwierdziłam - Faktycznie jest źle. Jest bardzo źle.
-Musimy jak najszybciej wydać płytę i zmieść to gówno z telewizji. - Stevie jak zwykle myślał pozytywnie.
-Spokojnie, jeszcze będziecie najbardziej znanym zespołem na świecie. - uśmiechnęłam się. -Wszyscy jutro mamy na 9 rano, więc przygotujcie budziki, albo obudzę Was patelnią. Dobranoc!






8 kurwa rano.

W jebany poniedziałek.
-Wstawaj pani kierownik. -obudził mnie Steven w durszlaku na głowie. -Śniadanie! - w ręku trzymał tacę z jajecznicą i sokiem pomarańczowym.
-Stevie...kochany jesteś. - uśmiechnęłam się ospale. -Po co Ci ten durszlak? - zaczęłam się śmiać.
-Bo wiem ze Cię śmieszy. - usiadł na łóżku i wpatrywał się we mnie.
-Zjedz ze mną, bo widzę jak się patrzysz. -podałam mu widelec.
-No myślałem, że już nigdy tego nie powiesz! - Popcorn zaczął jeść, a ja zaczęłam się ubierać. Dobrze powiedziane : zaczęłam. Postawiłam na pełny profesjonalizm, nawet jesli mam pracować jako kelnerka w barze. Ubrałam się i poszłam do łazienki, Izzy krzątał się po kuchni, pewnie w poszukiwaniu jedzenia. -Izz?
-Tak? - zaspany czarnowłosy chłopak wysilił się na uśmiech.
-Sprawdzałam tylko, czy żyjesz. Wyglądałeś jak zombie. -otworzyłam drzwi do łazienki i rzuciłam ubrania na ziemię. Szybki prysznic, makijaż , ubranie i byłam gotowa. Wróciłam do siebie, w idealnym momencie, kiedy Adlerek zmieniał majtki. -Ja to mam szczęście! - śmiejąc się, zasłoniłam oczy dłonią. -rusz się!
-No już, już. -blondyn zapiął rozporek od dżinsów i wyszedł z pokoju. -Idę obudzić resztę!
Korzystając z okazji, położyłam się na łóżku i odpaliłam papierosa. Przed przebywaniem w towarzystwie rockmanów skonsultuj się z lekarzem bądź psychiatrą, gdyż każdy ruch niewłaściwie postawiony zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.




Wychodząc całą  7 do pracy (o dziwo szanowny pan McKagan ruszył swój zad w poszukiwaniu roboty) gadaliśmy i śmialiśmy się cały czas. Axl skręcił do wypożyczalni kaset, Izzy w stronę kina, Slash w kierunku zoologicznego, a Pat i ja skierowałyśmy się do baru.
Każdy chyba potrafi sobie wyobrazić, jak się pracuje w Los Angeles, więc Use Your Illusion , bo mi się tego pisać nie chce.
Pracowaliśmy od poniedziałku do piątku, dzień w dzień po prawie 12 godzin. W piątek Pat skończyła wcześniej, i wyszli gdzieś z Axlem, Duff miał nocną zmianę w muzycznym (choć nigdy nie słyszałam o takich sklepach czynnych 24 na dobę, ale ok...), Izzy pojechał po specjalne struny do gitary na drugi koniec miasta a Stevena wzięli na jakiś kinderball, miał się biedaczek przebrać za klauna przynoszącego pizzę.
Siedząc w tym ciemnym barze, czyszcząc szklanki i kufle, zobaczyłam  zarys znajomej postaci ; masa ciemnych loków i kapelusz.
-Cześć Aly. Co tam? - zapytał i wyciągnął plik dolarów. -Dostałem dziś tygodniówkę. Niezła sumka.
-Kończę za jakieś...-popatrzyłam na zegar. -Teraz. Też powinnam dostać tygodniówki, poczekaj chwilę.-na zapleczu stał mój szef, jak zwykle z papierosem z ręku i młoda dziewczyną u boku. -Dzień dobry szefie. -wysiliłam się na uśmiech. -Mogę dostać wypłatę?
-Tak, już...-mężczyzna przeszukał kieszenie -Ile to miało być?
-Pracowałam 5 dni pod rząd przez 12 godzin. Praktycznie bez przerwy. Czyli 540 dolarów. -rzuciłam prosto z mostu.
-Aż tyle? Chyba inaczej się uma...
-Umawialiśmy się 9 dolarów za godzinę. - wyciągnęłam rękę -Mogę te pieniądze?
-Proszę bardzo. - rzucił oschle i zaczął się dobierać do tej dziewczyny.
Wyszłam z zaplecza, a przy barze wciąż czekał Mulat.
-Ok, pieniądze są. Idziemy? -wzięłam torebkę i wyszłam zza lady.
-Idziemy. - w końcu mogłam pooddychać świeższym powietrzem. Było koło 21, więc zrobiło się dość ciemno. Szczerze, to polubiłam Slasha ; rozmowa z nim nie jest jedynie zabawna, ale i całkiem inteligentna.
 -Znam skrót, chodź tędy...-złapał mnie za nadgarstek i przeszliśmy wąską, ciemną uliczką rodem z horroru.
-Stój. -rozglądnęłam się dookoła. -Słyszysz? -schyliłam się.
-O kurwa...- przeraził się Slash.