-Wstawaj.
-Nie.
-Powiedziałam, żebyś wstała.
-Ale ja nie chce.
-To niech Ci się zachce.
-Kurwa, nie rozkazuj mi.
-Martwię się o Ciebie.
-Teraz?
-Słucham?
-A gdzie byłaś kiedy Ciebie potrzebowałam? Kiedy byłam sama?
-O czym Ty mówisz?
-Że zauważasz mnie tylko wtedy, kiedy jest dobrze.
-O co Ci chodzi?
-Nie widzisz?
-A możesz jaśniej?
-Ślepa jesteś?
-Nie mów do mnie takim tonem...
-A jak mam do Ciebie mówić? Może mam błagać i dziękować Ci na kolanach, że w ogóle raczyłaś do mnie przyjść?
-Przestań...
-Nie! Nie przestanę.
-To boli, rozumiesz?
-A myślisz, że mnie nie boli? Że mnie nie bolało? Że przez ten cały pierdolony czas byłam szczęśliwa?!
-A co, może mnie nic nie bolało, kiedy siedziałaś zapłakana w kącie, i nic mi nie powiedziałaś? Kiedy odzywasz się tylko do niego, to uważasz, że nie jest mi przykro? Czy ja dla Ciebie nie istnieje? Mogłabyś w końcu coś powiedzieć, kurwa mać!
-Przepraszam Cię bardzo.
-?
-Kurwa, naprawdę przepraszam, że nie jestem idealna.
-A Ty znowu swoje...
-Przypomnij mi to kolejny raz, kiedy ponownie wbijesz mi nóż w plecy.
-Nic takiego nie zrobiłam.
-Właśnie teraz to robisz.
-Bo się zachowujesz, jakby Ci się stała wielka krzywda. To on jest w szpitalu, a nie Ty.
-Przesadziłaś.
-Co powiedziałaś?
-Że przesadziłaś. A Ty jakbyś się zachowała, gdybyś obudziła się na drugim końcu kraju? Gdybyś została tam z osobą, której szczerze nienawidzisz? Gdyby ktoś Cię wielokrotnie pobił i zgwałcił, bo to była cena powrotu do domu? Gdybyś była cała pobita, posiniaczona i upokorzona? Udawałabyś, że wszystko jest w porządku?
-Ja...
-Tak. Jasne. "Nie wiedziałam, przepraszam". Myślisz, że Twoje jebane przepraszam coś dla mnie znaczy?
-Miałam nadzieję.
-Ja też. Miałam nadzieję, że ufasz mi bardziej, niż tej młodej. Że się przyjaźniłyśmy. Że to mi będziesz wierzyć.
-Proszę Cię, nie wychodź...
-A co mam zrobić? Może przytulić i pogłaskać po głowie?
-Nie mów tak, nie wiedziałam. Nie wiedziałam jak było, jasne? Oni wszystkim tak nagadali.
-I Wy, oczywiście, im uwierzyliście.
-Przepraszam...
-Daj mi spokój.
-Proszę Cię, nie mów tak. Zostań tu, poczekaj...
-Idź do swojej nowej przyjaciółki.
-Ale... - trzasnęłam mocno drzwiami i wyszłam na ulicę. Nie słuchałam jej. Nie chciałam. Nie miałam po co tego robić.
-Kurwa, koka mi się zaraz skończy. - powiedziałam do siebie, przegrzebując kieszenie. Podbiegłam do najbliższego garażu dilerów po drugiej stronie osiedla.
Życie na kokainowym haju jest tak zajebiście piękne.
Czy choćby jeden, jedyny raz mogłabym wiedzieć, jak się znalazłam w swoim pokoju? Czy to jest objęte tajemnicą państwową? A w sumie... Życie jest o wiele ciekawsze, jeśli od czasu do czasu je resetujesz. Nie pamiętasz kilku chwil, minut, godzin, miesięcy, lat...
Ułożyłam kolejną działkę kokainy na stoliku nocnym. Cóż, chyba właśnie w tym celu został zakupiony. A nie, wtedy moje życie było... Łatwiejsze? Na pewno czystsze. Biały syf Tobą nie rządził, nie byłeś niewolnikiem samego siebie. Nic Cię nie ograniczało, nic Cię nie zabijało. Jednakże urozmaicenie swojej marnej egzystencji w postaci "strzałów" koki kilka razy w ciągu dnia jest świetne. Chyba, że się towar skończy, a Ty jesteś na głodzie. I spróbuj zapieprzać do dilera przez pół Melrose. Nie ma nic gorszego, serio.
Czyjaś niewyraźna sylwetka wisiała nade mną. Przyglądała się, była smutna, rozgoryczona. Jakby czegoś żałowała. Jakby całe jej życie było jedną, wielką pomyłką. Wymieszanym, szarym glutem topiącym się w wódce i duszącym w dymie z czerwonych Malboro. Tak. To był Duff.
-Czego? - mruknęłam, odwracając się od niego. -Wróciłeś, żeby mnie dorżnąć? - rzuciłam sucho i potarłam nos ręką. Zostało tam jeszcze trochę Charliego. Ładne imię dla cichego zabójcy, prawda?
-Ja...Ja chciałem... - jego głos ledwo dało się usłyszeć. Był bardziej cichy od szeptu. Coś ściskało mu gardło. Uczucia? Jasne, chyba pozostałości po wódce. Spuścił głowę i usiadł na ziemi. Nawet nie raczył na mnie spojrzeć.
-Słuchaj... - rzuciłam gapiąc się w jego plecy. Momentalnie się odwrócił, zobaczyłam jego twarz... Przekrwione oczy, policzki mokre od łez, trzęsąca się warga. To nie było w jego stylu. To nie mogła być ta sama osoba, której szczerze nienawidzę. Przez chwilę zrobiło mi się go żal, naprawdę. Widzieliście kiedyś płaczącego mężczyznę? Jeśli tak, wiecie, co czułam.
-Ja... - znowu szepnął, prawie bezdźwięcznie. Jakby poruszał samymi ustami, ale nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Przysiadłam obok niego, choć cały się trząsł. Nie dotknęłam go, bałam się. Za bardzo się go bałam... Człowieka którego kiedyś kochałam. Panicznie się boję. P A R A N O J A.
-Duff... - przymknęłam oczy, żeby opanować emocje. -Popatrz na mnie. - wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na chłopaka. Robił to samo. Gdyby źrenice mogły mówić, zapewne by o coś błagały.
-Alice... - przysunął swoją twarz bardzo blisko mojej. Brązowe tęczówki lśniły od łez, a jego czoło było mokre od potu. Błyszcząca kropla spłynęła po jego skroni, drażniąc delikatną skórę. Czułam jego ciepły, nerwowy oddech na szyi. Był bardzo blisko, zdecydowanie za blisko mojej twarzy. Ostrożnie oparliśmy się czołami, patrząc sobie w oczy. Trzęsąca się warga McKagana dotknęła moich spierzchniętych ust. Przybliżył się, ale mnie nie dotknął. Odruchowo się odsunęłam, starając się jakoś opanować. To było silniejsze ode mnie, ale wiedziałam, że nie mogłam. Nie pozwoliłabym mu na kolejną wygraną.
-Nienawidzę Cię... - szepnęłam mu do ucha. Chłopak cały zesztywniał, choć nie odezwał się słowem. Wstrzymał oddech patrząc na mnie błagalnie. -Zniszczyłeś mi całe moje życie. - z każdym wypowiedzianym słowem raniłam go coraz bardziej. W końcu, w końcu to ja tryumfuję.
-Ale... -ledwo z siebie wydusił. -Chciałem Cię przeprosić... - oczy zaszkliły mu się jeszcze bardziej.
-I uważasz, że Twoje jedno "przepraszam" wszystko mi zrekompensuje? -zaśmiałam się głośno i wstałam z łóżka. Chwilę pochodziłam po pokoju, popatrzyłam przez okno. Jakby nigdy nic. A on siedział cicho. Kątem oka zauważyłam, jak zła spływa po jego policzku. Nawet jej nie wytarł ; siedział jak wryty. -Dla mnie jesteś nikim. - powiedziałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam. -Nienawidzę Cię z całego mojego serca, wiesz? I gdyby nie to, że jesteś ściśle związany z osobami, które są dla mnie najważniejsze na świecie, to dawno by mnie tu nie było. - podeszłam do drzwi i otworzyłam je szybkim ruchem. -Jesteś nikim, rozumiesz? Nikim. I dla mnie zawsze nim pozostaniesz. - machnęłam ręką, żeby wyszedł. Powoli wstał, poczłapał do wyjścia i ostatni raz na mnie spojrzał. Nic nie robiło na mnie wrażenia. Nawet jego pieprzone łzy. Nic.
Nadeszła noc. Nawet nie wiem kiedy. Czas mierzę białymi kreskami, a nie godzinami. Ciemność, samotność, myśli. Za dużo myślę. Za dużo. Noc jest idealną porą na atak dla demonów - rzucają się na mnie,
rozszarpując mnie swoimi szponami. Wrzeszcząc. Upokarzając. Zabijając. Noc jest magiczna. Wszystko to, co za
dnia staraliśmy się schować, nocą uderza w nas ze
zdwojoną siłą.
Kolejny raz się zabijałam. Znowu usypałam kreskę. Coraz większą. Zabijałam się mimowolnie. Zabijałam się powoli. To nie było eleganckie zabijanie się. Czy takie coś istnieje? "Ta kobieta popełniła eleganckie samobójstwo" - czy to nie brzmiałoby dziwnie?
Byłam na takim haju, że nie potrafiłam się podnieść. Kolejna próba wstawania z podłogi kończyła się obiciem ramion i twarzy. Nie potrafiłam. Nie umiałam tak po prostu przestać, skończyć z tym. Za bardzo to kocham, i za bardzo mnie to niszczy. Pomocy...
Ciche kroki przerwały krzyki moich myśli. Odgłosy były porównywalnie ciche do odgłosu kocich łapek. Albo nawet nie. Coś tak delikatnego i subtelnego, że ciężko to określić słowami.
-Alice? - usłyszałam obcy, kobiecy głos. Był bardzo łagodny. -Alice? - kobieta powtórzyła, podchodząc bliżej. Przetarłam oczy i mrugałam mocniej, starając się rozbudzić.
-Kim jesteś? -zapytałam, odwracając się. Spojrzałam na stojącą przede mną postać. Była śliczna, po prostu przepiękna. Kobieta koło 30 roku życia, trochę jak moja starsza wersja. Długie, czekoladowe loki. Zielone, duże oczy. Delikatny uśmiech zarysowany na nieskazitelnej cerze. Była niczym anioł w piekle, w którym dano mi żyć.
-Masz prawo mnie nie poznać. - uśmiechnęła się ponownie i kucnęła przy mnie. -Jak Ty wyrosłaś... - szepnęła, mając łzy w oczach.
-M-mama? - zapytałam drżącym głosem. Przejechała dłonią po moim policzku, ocierając łzę.
-Tak, skarbie. - cmoknęła mnie w czoło. -Bardzo Cię kocham, wiesz? - jej słowa mnie sparaliżowały. Dosłownie. Płakałam coraz bardziej, ale nie ze smutku. Radość, która płynęła z tamtych wyrazów przepełniła mnie do cna. Pierwszy raz ktoś powiedział to szczerze. "Kocham Cię". To takie piękne. Takie nieosiągalne.
-Też Cię kocham...- odpowiedziałam cichutko. Jej oddech był spokojny, tak samo jak mój. Czułam jej ciepło, jej miłość na sobie.
-Proszę Cię, uratuj się póki możesz. - szepnęła mi do ucha. Nic nie odpowiedziałam. -Kochanie, obiecaj mi... - jej wcześniejszy, łagodny głos stał się bardzo nerwowy. Mówiła szybko, jakby coś miało ją zabrać w przeciągu kilku chwil. -Bądź uczciwa... -powiedziała, jakby te słowa sprawiały jej straszny ból. -Bądź dobra... - oddech matki był tak gwałtowny, jakby się dusiła. -Żyj, póki możesz. Kocham Cię. - przytuliła się do mnie bardzo mocno, a ja starałam się zabrać cząstkę jej ciepła ze sobą. Czułam, że odchodzi.
-Mamo, zostań. - błagałam, i nie chciałam jej puścić. Trzymałam ją kurczowo za rękę, a ona przeprosiła mnie wzrokiem.
-Muszę iść kochanie. Pamiętaj, co Ci mówiłam. Kocham Cię. - powtórzyła kolejny raz i wybiegła z pokoju. Leżałam na ziemi z głową skierowaną w stronę drzwi. Krzyczałam, żeby wróciła. Wiłam się po podłodze z bólu, bo już jej nie było. Nie umiałam się podnieść i pójść za nią. Nie potrafiłam.
-Kocham Cię, mamuś... - szepnęłam boleśnie, kładąc ciężką głowę na dywanie. Czemu znowu odeszła? Czemu znowu zostałam sama?
* * *
Siedziałam w kawiarni obok szpitala. Nie mogłam kolejny raz wejść do jego sali, zobaczyć jak nieprzytomny leży na łóżku podpięty do jakiś cholernych urządzeń. Zwyczajnie nie mogłam. Za bardzo się bałam. Że jeszcze bardziej go skrzywdzę.
-Coś jeszcze dla pani? - z transu wyrwała mnie kelnerka. Stała przygotowana z notesem i długopisem, oparta dłonią o biodro. Intensywnie przeżuwała swoją gumę, co jakiś czas robiąc z niej balony.
-Mogłabym pożyczyć ten notesik i coś do pisania? - spojrzała na mnie jak na kretynkę. -Kupiłam tą pieprzoną kawę za 7 dolarów, to chyba mogę prosić o kartkę, prawda? - rzuciłam podirytowana.
-Eeee... - zawiesiła się na moment, drapiąc się czerwonymi tipsami po natapirowanych do granic możliwości włosach. -No proszę... - rzuciła niepewnie i podała mi to, czego chciałam. Odeszła, spoglądając na mnie. Czy to takie dziwne? Serio? Człowiek chce sobie porysować w kawiarni, to się patrzą, jak na debila.
Uderzałam rytmicznie końcówką ołówka o blat stołu, patrząc w czystą kartkę. Mam, czego chciałam, a teraz nic nie przychodzi mi do głowy. Do budynku weszła para zakochanych małolatów - on miał w ręce bukiet róż, a ona uśmiechała się z rumieńcami na twarzy. Mimowolnie odwróciłam od nich wzrok. Zazdrość? Chyba tak.
I wanna lay you down in a bed of roses,
For tonight I sleep on a bed of nails.
Oh, I want to be just as close as the Holy Ghost is...
And lay you down on bed of roses.
Napisałam szybko i wyszłam, sprawnie omijając Pana i Panią Zakochanych. W drzwiach przepuścił mnie wysoki, długowłosy blondasek. Uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja z wysiłkiem odpowiedziałam mu tym samym. Odeszłam w swoją stronę, patrząc na pobliski szpital. Niepewnie ruszyłam w jego kierunku. Obiecałam mamie być dobrą. I uczciwą. Jak obiecałam, tak będzie. Jednak... Wciąż się bałam. I biłam się z myślami.
Za mną usłyszałam rozmowę dwóch chłopaków - śmiali się, żartowali. Kiedy moja kolej? Po chwili dołączył do nich ten sam blondyn, który przepuścił mnie w drzwiach. Trzymał jakąś kartkę w ręce i zawzięcie ją czytał.Otrzepałam się z niepotrzebnych myśli, i poszłam w stronę szpitala.
-Jon, idziesz? - usłyszałam za sobą.
-Tak, tak... Już. - odpowiedział, nucąc coś pod nosem.
* * * *
Podkradłam trochę słów Maksa. Mam nadzieję, że nie jesteś zły. Trzymam kciuki, dasz radę. Wierzę w Ciebie.